1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

Rosyjskie obozy filtracyjne. Wielkie upokorzenie

Ołeksandr Kunycki
29 kwietnia 2022

Rosyjscy okupanci w Donbasie sprawdzają i segregują ludność w tzw. obozach filtracyjnych. DW rozmawiała z ewakuowanymi z Mariupola.

https://p.dw.com/p/4AYum
Zniszczone budynki w Mariupolu
Zniszczone budynki w MariupoluZdjęcie: Sergei Bobylev/ITAR-TASS/IMAGO

Z powodu ciągłego ostrzału przez wojska rosyjskie tysiące ludzi w oblężonym Mariupolu od początku wojny musiały ukrywać się w piwnicach. Miasto – jak podają ukraińskie władze – zostało w 95 procentach zniszczone. DW udało się skontaktować z trojgiem mieszkańców Mariupola, którzy nie znają się nawzajem. Udało im się opuścić miasto w Donbasie. Musieli jednak przejść przez tzw. obozy filtracyjne, organizowane przez rosyjskie wojsko. To obozy, w których przed deportacją do Federacji Rosyjskiej są poddawani selekcji ideologicznej.

Obozy takie zostały po raz pierwszy utworzone przez Związek Radziecki podczas drugiej wojny światowej w celu wytropienia wśród powracających żołnierzy podejrzanych o „zdradę”. Doradca mera Mariupola, Petro Andruszenko, powiedział ukraińskiemu radiu, że w mieście znajdują się obecnie cztery takie obozy. Nazwiska rozmówców DW zostały zmienione ze względów bezpieczeństwa.

„Pisz to, co ci dyktują, i nie zadawaj pytań”

Dmitrij, lat 31, opuścił Mariupol 21 marca wraz z żoną i dzieckiem.

W pierwszych dniach wojny padła sieć telefoniczna i nie mieliśmy żadnych informacji. Od 8 marca siedzieliśmy w piwnicy, a około 15 marca w naszym domu pojawili się żołnierze wroga. Mówili, że możliwa jest ewakuacja do tzw. Donieckiej Republiki Ludowej. Ale ta ewakuacja była dość dziwna: ludzie uciekali pod ostrzałem, panował kompletny chaos. W końcu przeszliśmy około ośmiu kilometrów do punktu kontrolnego i po czterech godzinach go przekroczyliśmy. Wszyscy mężczyźni musieli odsłonić górne części ciała, sprawdzano dokumenty i rzeczy.

Czeczeńscy bojownicy w Mariupolu
Czeczeńscy bojownicy w MariupoluZdjęcie: Chingis Kondarov/REUTERS

Następnie autobusem przewieziono nas do szkoły w Nowoazowsku. Trzy dni później mieliśmy zostać przymusowo wywiezieni gdzieś na filtrację, a następnie do Rosji, czego zdecydowanie nie chcieliśmy.

Dwa tygodnie później znajomi powiedzieli nam, że możemy pojechać do wioski Bezimiannoje i poddać się sprawdzeniu. Tam odbywało się to w trzech etapach. W pierwszym namiocie żołnierz zażądał, abym rozebrał się do bielizny. Szukał tatuaży i broni. Następnie zabrał mi telefon i sprawdził wszystkie moje kontakty i zdjęcia. Zapytał: „Gdzie mieszkałeś i pracowałeś? Czy znasz kogoś z pułku ‚Azow'? Co sądzisz o polityce rosyjskiej i ukraińskiej?”. W drugim namiocie znowu wzięli mój telefon, odciski palców i zrobili zdjęcia.

Najbardziej nieprzyjemny był ostatni etap w trzecim namiocie. Żołnierz kazał mi napisać oświadczenie według wzoru. Było tam napisane, że znam jakiś artykuł z konstytucji „Donieckiej Republiki Ludowej”. Kiedy zapytałem o treść tego artykułu, powiedziano mi: „Pisz to, co ci dyktują, i nie zadawaj pytań”. Następnie pytano mnie o moje miejsce pracy i stosunek do Rosji oraz o to, czy mam znajomych w armii ukraińskiej. Swoje odpowiedzi zapisałem w oświadczeniu.

Wszystko poszło gładko, może dlatego, że odpowiedziałem „poprawnie”. Słyszałem bowiem okrzyki i obelgi pod adresem mężczyzn, którzy pytali, dlaczego Rosja najechała, zniszczyła ich domy i życie. W końcu dostałem kartkę potwierdzającą zakończenie filtracji. Pozwoliło mi to pozostać na terytorium „Donieckiej Republiki Ludowej” i wjechać do Rosji.

W końcu prywatny kierowca zabrał nas z Doniecka przez Rosję do Polski. Na granicy z Rosją widziałem broszury z napisem: „Daleki Wschód Rosji czeka na Ciebie”. Słyszałem od ludzi, że ten, kto przyjmie ofertę, dostanie 10 000 rubli (około 300 euro) i jakąś pracę. W końcu udało nam się przekroczyć granicę rosyjsko-łotewską i odetchnąć z ulgą. Teraz jesteśmy w Polsce i chcemy pojechać dalej do przyjaciół w Austrii.

Dokument potwierdzający filtrację
Dokument potwierdzający filtracjęZdjęcie: privat

„Bardzo się bałam, że nie pozwolą mi wyjechać”

Anna, dziennikarka telewizyjna, opuściła Mariupol 24 marca wraz z mężem i dzieckiem.

Po wielu dniach spędzonych w piwnicy, 24 marca postanowiliśmy dowiedzieć się, jak uciec. Spotkaliśmy żołnierza z białą opaską na ramieniu, który powiedział nam, gdzie jest punkt ewakuacyjny. Stamtąd autobus zabrał nas do Wołodarska i dalej do Doniecka, gdzie zostaliśmy zakwaterowani w szkole. Mój mąż musiał się rozebrać, szukali tatuaży i broni. Musiał podać swoje miejsce pracy i określić, czy jest przeciwko Rosji.

Zapytano mnie, czy dyrektor mojej stacji telewizyjnej ma poglądy proukraińskie i czy zmusza nas do pisania źle o Rosji. Musiałam podać numery wszystkich moich kolegów z pracy, wyjaśnić swoją postawę polityczną, w jakim języku prezentowałam programy i jakim językiem mówili moi goście.

Gdy jechałam już około godziny w kierunku granicy z Rosją, ci sami wojskowi ponownie zabrali mnie z autobusu. Bardzo się bałam, że nie pozwolą mi wyjechać. Następnie zadali mi więcej pytań dotyczących moich znajomych i skopiowali wszystkie moje kontakty.

Z granicy rosyjskiej inny autobus zawiózł nas do Taganrogu, gdzie powiedziano nam, że możemy jechać, gdzie chcemy, jeśli mamy zakwaterowanie. Ponieważ mój mąż pilnie potrzebuje lekarstw, które nie są dostępne w Rosji, wyruszyliśmy do Europy.

„Pojawia się we mnie nienawiść, której się wstydzę”

67-letnia Warwara spędziła ponad miesiąc pod ostrzałem w Mariupolu. 25 marca wraz z mężem opuściła miasto.

Oszczędzaliśmy z mężem przez 40 lat, aby mieć godne życie na starość. Teraz wszystko stracone. 25 marca żołnierze rosyjscy pojawili się w pobliżu naszego domu, gdzie ukrywaliśmy się w schronie przeciwlotniczym. Powiedzieli: „Jeśli nie wyjdziecie w ciągu dziesięciu minut, wrzucimy granat i wysadzimy was w powietrze”. Wysłali nas do kościoła. Tam mundurowi sprawdzili nasze paszporty i zawieźli nas do wsi Berdiańskoje. Kobiety nie były badane, natomiast mężczyznom sprawdzano barki, ramiona, nogi i plecy.

Autobus zawiózł nas do wioski Bezimiannoje, do szkoły. Dostaliśmy jedzenie, ale musieliśmy spać na podłodze. Rano autobus zabrał nas do miasta Tores, gdzie pobrano od nas odciski palców i pomiary ciała, skopiowano nasze paszporty i sprawdzono nasze telefony. Uzbrojeni ludzie wywoływali u nas strach.

Zaprowadzili nas na posterunek policji, gdzie przesłuchiwało mnie kilka osób. Pytano o moje miejsce pracy i zamieszkania oraz o to, gdzie chciałabym mieszkać. Odpowiedziałam: „W Ukrainie”. Śmiali się: „Nie będzie już takiego kraju”. Jak się później dowiedziałam od innych osób, można ubiegać się o możliwość zamieszkania w Rosji. Dostaje się wtedy 10 000 rubli. Ale podobno potem przez dziesięć lat nie wolno ci opuszczać Rosji.

Górnik zabrał nas z powrotem do Bezimiannoje, gdzie był nasz siostrzeniec i z nim pojechaliśmy przez granicę rosyjską do Rostowa. Tam przyjęli nas wolontariusze, dzięki którym mogliśmy się umyć i przebrać. Kontynuowaliśmy naszą podróż pociągiem na Białoruś, skąd ponownie wjechaliśmy do Ukrainy. Gdy przyjechaliśmy do Mińska, odebrali nas znajomi i zawieźli na granicę z Ukrainą.

Tego, co zrobiła Rosja, nie mogę ani zrozumieć, ani wybaczyć, ani zapomnieć. Przed wojną byłam lojalna wobec Rosji, ale teraz rodzi się we mnie nienawiść, której nawet się wstydzę. 88-letnia siostra mojego męża zginęła w Mariupolu. Mówiła, że nawet Niemcy w czasie drugiej wojny światowej nie zbombardowaliby tak miasta.

Chcesz skomentować ten artykuł? Zrób to na Facebooku! >>

Uciekli z oblężonego Mariupola