1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

Unia mniej pesymistyczna co do Johnsona

15 czerwca 2020

Bruksela musiała się dziś pogodzić, że trzeba wynegocjować nową umowę z Londynem najpóźniej tej jesieni. Ale za „przebłysk optymizmu” uchodzi teraz w Unii fakt, że Boris Johnson chce dalej rozmawiać.

https://p.dw.com/p/3doLU
Ciąg dalszy rozmów o przyszłych relacjach między UE a Londynem
Ciąg dalszy rozmów o przyszłych relacjach między UE a LondynemZdjęcie: Reuters/10 Downing Street/A. Parsons

Premier Boris Johnson, szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen oraz przewodniczący Rady Europejskiej Charles Michel rozmawiali dziś (podczas wideokonferencji) pierwszy raz od brexitu o losach – tkwiących dotąd w impasie – rokowań co do przyszłych relacji gospodarczo-politycznych między UE a Londynem. – Przyjęliśmy do wiadomości, że Wielka Brytania nie zamierza prosić o przedłużenie obecnego (pobrexitowego) okresu przejściowego. A zatem skończy się 31 grudnia 2020 roku – powiedziała von der Leyen. Unia do dziś powtarzała, że jest otwarta na przedłużenie tego okresu, o co Londyn musiałby poprosić już w tym miesiącu. Ale dziś Johnson oficjalnie zadeklarował, że nie zamierza tego robić.

Wyścig z czasem

To oznacza niesłychany wyścig z czasem dla negocjatorów UE i Wielkiej Brytanii, by wypracować nową umowę i ratyfikować ją po obu stronach przed końcem grudnia. Obecnie Wielka Brytania pomimo brexitu nadal funkcjonuje w UE, jakby była krajem członkowskim, ale – to jedyna, choć politycznie ogromna różnica – bez prawa głosu we wszystkich instytucjach unijnych.

Jeśli taki okres przejściowy zakończyłby się w grudniu bez nowej umowy pobrexitowej, Wielka Brytania i UE automatycznie przeszłyby na (bardzo kosztowny dla gospodarek obu stron) handel według ogólnych zasada Światowej Organizacji Handlu (WTO), czyli z cłami i kwotami eksportowymi. Niektórzy eksperci po unijnej stronie podejrzewali nawet Johnsona, że świadomie dąży do takiego zerwania z Unią, które na użytek wewnętrzny zwykł malowniczo nazywać „wariantem australijskim” wzorowanym na – opartych na regułach WTO – relacjach Unii z Australią.

Wideokonferencja Londyn-Bruksela
Wideokonferencja Londyn-BrukselaZdjęcie: Reuters/10 Downing Street/A. Parsons

Johnson (nieco) spuszcza z tonu

Jednak w Brukseli po dzisiejszych rozmowach zmalał pesymizm, choć – jak wynika z naszych rozmów w instytucjach UE – ich jedyną nowością była deklaracja Johnsona, że chce nadal negocjować w sprawie kompromisu. Brytyjczykowi w ostatnich miesiącach zdarzało się grozić, że jeśli do lipca nie będzie znacznych postępów, to Londyn porzuci rokowania, by cały wysiłek poświęcić na przygotowania do „wariantu australijskiego”. – Jeśli premier Johnson dziś mówi nam, że nie odchodzi od stołu rozmów, to jest już całkiem sporo. Odpuścił swe groźby, których konsekwencje byłyby najkosztowniejsze dla brytyjskiej gospodarki – przekonuje jeden z naszych rozmówców w Brukseli.

Obie strony we wspólnym komunikacie uznały dzisiejsze rozmowy za „konstruktywne”. – Pod względem pozostałego nam czasu na zawarcie umowy jesteśmy w najbardziej pesymistycznym ze scenariuszu rysowanych w styczniu. Za nami cztery miesiące rokowań i nic. Ale ważne, że rozmawiamy – przekonuje nasz rozmówca

Równe zasady gry i ryby

W centrum unijno-brytyjskich sporów pozostaje postulat UE, by w przyszłej umowie z Londynem zagwarantować „równe zasady gry” („level playing field”), czyli nieobniżanie przez Londyn kluczowych standardów m.in. w dziedzinie ochrony środowiska, prawa pracy, polityki klimatycznej, rzetelnego opodatkowania, pomocy publicznej dla firm. Gdyby Brytyjczycy odeszli bowiem od „równych zasad”, pozwoliłoby im to na obniżanie kosztów produkcji, bo przykładowo brytyjski samochód byłby z góry tańszy w produkcji od wytwarzanej przy unijnych wyśrubowanych standardach ekologicznych. A to przy handlu bez ceł i bez kwot eksportowych tworzyłoby zdaniem Brukseli nierzetelną konkurencję dla firm z UE. Politycznie szczególnie trudne jest skonstruowanie takiego systemu egzekwowania „równych zasad gry”, który byłby do przełknięcia dla Londyny w kontekście pobrexitowego „odzyskania suwerenności”.

Bardzo drażliwym punktem są też… ryby. Unia pierwotnie ostrzegała, że już do końca czerwca chce w tej sprawie porozumienia szczególnie istotnego dla Francji, Belgii czy Holandii, gdzie rybactwo (wraz ze związanym z nim przetwórstwem) jest oparte na (wzajemnym z Brytyjczykami) swobodnym dostępie do łowisk. Tyle, że podczas dzisiejszych rozmów Johnson miał tłumaczyć Michelowi i von der Leyen, że brytyjscy rybacy głosowali za brexitem, bo chcieli „odzyskać” swe łowiska. Jednak dyplomaci zaangażowani w sprawy brexitu przekonują, że „trudne do wyobrażenia” byłoby zerwanie rokowań z powodu ryb.

Unia chce gwarancji, że Brytyjczycy pozostaną na obecnych zasadach pod jurysdykcją Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu (to organ Rady Europy, nie UE), co ze względu na zapewnianą przez Strasburg ochronę praw człowieka pozwoliłoby na kontynuowanie współpracy z Londynem m.in. w kwestiach deportacji czy też wymiany danych osobowych przez służby policyjne.

Czy w Londynie po brexicie zjemy jeszcze tort Sachera?