Manar: „Nigdy nie myślałem, że będę musiał opuścić rodzinę”
13 października 2015O piątej rano siedemnastoletni Manar czeka w kolejce do ambasady syryjskiej w stolicy Jordanii Ammanie. Manar chce wyjechać z Jordanii i dostać się do Europy, jak wielu jego rówieśników. Najpierw jednak potrzebny mu jest nowy paszport. – Trzeba długo czekać w kolejce, dlatego przychodzę tak wcześnie. Chcę wyjechać do Turcji i stamtąd dalej do Grecji – mówi z nieśmiałym uśmiechem.
Z Ammanu wraca taksówką do Irbidu na północy Jordanii, gdzie mieszka z matką i trzema młodszymi braćmi. Podczas blisko dwugodzinnej jazdy Manar opowiada o wojnie i ucieczce z ojczystej Dary, miasta na południu Syrii. W 2012 roku razem z rodziną uciekł przez syryjską granicę do Jordanii. Rodzina najpierw znalazła schronienie w gigantycznym namiotowym mieście - obozie dla uchodźców w Zaatari. Zdołała się stamtąd wydostać, dzisiaj mieszka w wynajętym mieszkaniu w Irbidzie. Ojciec Manara pracuje w Kuwejcie i pomaga rodzinie jak może, ale to nie wystarcza. Manar też dokłada się do utrzymania rodziny. W Jordanii mógł skończyć szkołę, teraz chwyta się różnych dorywczych robót. Niczego innego nie znajdzie, uchodźcy nie mają w Jordanii pozwolenia na pracę.
– Mam wrażenie, że wszystkie drzwi są tutaj zamknięte. A ja chcę stworzyć przyszłość moim młodszym braciom. W Jordanii to niemożliwe – mówi Manar. Brzmi jak dorosły. Chce zaryzykować przeprawę łodzią przez Morze Śródziemne, by dotrzeć do Turcji i dalej do Europy.
Znikoma pomoc dla uchodźców
Sytuacja wielu syryjskich rodzin pogorszyła się zwłaszcza od czasu, kiedy Światowy Program Żywnościowy ograniczył pomoc i przestał wydawać bony żywnościowe, mówi wuj Manara Mohammed (nazwisko zmienione przez redakcję). – Jest tak, jakby większość dopiero teraz zrozumiała, że ta wojna może trwać jeszcze długo – mówi Mohammed. Kocha swoją ojczyznę, dodaje. Ale po trzech latach na wygnaniu ludzie są po prostu zmęczeni. – Wszyscy tu o tym mówią. I wielu zastanawia się, czy nie wysłać do Europy swoich dzieci, żeby przynajmniej one mogły stworzyć sobie czegoś w rodzaju przyszłości – tłumaczy mężczyzna. Także jego dwóch synów uciekło niebezpieczną trasą przez Morze Śródziemne do Niemiec. Teraz są w ośrodku recepcyjnym w Monachium.
Mała Jordania stała się w minionych latach miejscem schronienia, a ostatnio także tranzytowym krajem, dla tysięcy ludzi z objętych wojną terenów Iraku, Jemenu i Syrii. Urząd Wysokiego Komisarza Narodów Zjednoczonych ds. Uchodźców (UNHCR) zarejestrował w Jordanii oficjalnie 630 tys. syryjskich uchodźców, jordański rząd mówi o 1,4 milionach.
Wiele osób myśli dzisiaj o opuszczeniu Jordanii. Niektórzy wracają wręcz do ojczyzny, mimo toczących się tam nadal krwawych walk. Według Narodów Zjednoczonych tylko w sierpniu br. na powrót do domu zdecydowało się ponad 3500 Syryjczyków. Przypuszcza się jednak, że wielu wraca wprawdzie do Syrii, ale tylko po to, żeby przedostać się dalej, do Turcji. Nie każdy bowiem może sobie pozwolić na bilet lotniczy z Ammanu do Stambułu.
Każdy mówi tutaj o ‘mamie Merkel‘
Także Manar nie zdołał jeszcze uzbierać pieniędzy na dalszą podróż. W międzyczasie śledzą razem z wujkiem wiadomości. W serwisach społecznościowych wymieniają się informacjami, utrzymują kontakt z bliskimi.
Manar nie może sobie jeszcze wyobrazić, jak miałoby wyglądać jego życie w Niemczech. – Wiem, że nie będzie łatwo. Ale moi kuzyni opowiadają, że człowiek jest tam respektowany i daje się mu szansę – mówi Manar. Ma nadzieję, że będzie mógł w Niemczech studiować, najchętniej inżynierię budownictwa. Dlatego najpierw musi się nauczyć niemieckiego. Załadował już sobie na telefonie listę niemieckich słów z arabskim tłumaczeniem. Wuj wspiera go, gdzie i jak może, ale chce też pozostać realistą.
– Każdy mówi tutaj o "mamie Merkel" i jest wdzięczny Niemcom, że przyjmują uchodźców – konstatuje Abu Mohammed. Ale życzyłby sobie więcej informacji, czego powinni spodziewać się uchodźcy w Europie. – Wielu ma najzwyczajniej błędne wyobrażenia, co ich tam czeka. Ale przypuszczalnie mimo wszystko by zaryzykowali, presja jest tutaj po prostu zbyt duża – dodaje.
„Mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze”
Swoje rzeczy Manar już spakował: dżinsy, czysta koszula, piżama, kabel do ładowania telefonu, ręcznik i mydło – wszystko, co się mieści do małego plecaka. – Najważniejsze, żeby był lekki, będę musiał nieść te rzeczy całymi dniami – tłumaczy. Doświadczenie już ma, także z Syrii uciekł tylko z małym plecakiem. Najważniejszy jest telefon komórkowy - ze zdjęciami rodziny i przyjaciół.
Manar nie czuje się pewnie, jego samopoczucie pogarsza się tym bardziej, im bliżej terminu wyjazdu. – Z Syrii musieliśmy uciekać w środku nocy. Już to było trudne. Teraz znowu muszę uciekać. Nigdy sobie nie wyobrażałem, że pewnego dnia będę musiał opuścić moją rodzinę, przyjaciół i że zostanę bez domu – z zadumą mówi siedemnastoletni Manar. – Ale mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze – dodaje po cichu.
Tania Krämer / Elżbieta Stasik