Poker Steinbach
5 stycznia 2010Wygłodzeni przez niemal dziesięciodniowy post świąteczno-sylwestrowy żurnaliści w podskokach runęli na rzucone im jadło.
Jeszcze dwa lata temu znana w Niemczech tylko wąskiemu kręgowi zainteresowanych polityką posłanka CDU z ostatnich rzędów Bundestagu, opanowuje dziś pierwsze strony gazet. Ba, swoje konferencje prasowe iscenizuje niemal jak mąż (żona) stanu. Dzień wcześniej kontrolowane przecieki do prasy zapowiadające występ pani prezes. Potem konferencja cytowana we wszystkich mediach. Zadziwiające z jaką wytrwałością i znajomością rzeczy Erika Steinbach przebiła się do opinii publicznej w Niemczech. Ba, przekonała ją nawet, że Niemcom potrzebna jest placówka upamiętniająca wypędzenia. Ponieważ jej własny projekt – „Centrum Przeciwko Wypędzeniom” – nie doszedł do skutku ze względu na trudności finansowe, pani prezes tak długo zmiękczała kolegów partyjnych (i nie tylko) i opinię publiczną, aż doszło do utworzenia państwowej placówki pod kryptonimem „Widoczny Znak”. Szefowa CDU Angela Merkel i współrządzący wówczas Niemcami socjaldemokraci zgodzili się na ten projekt pod warunkiem, że placówka nie będzie służyła tylko wspominaniu cierpień, ale i pojednaniu. Stąd trzyczłonowa nazwa fundacji „Ucieczka, Wypędzenia, Pojednanie”. Taki zapis – o duchu pojednania – znalazł się nawet w umowie koalicyjnej między CDU a SPD. Aby zagwarantować realizację takiego kursu autorzy ustawy o fundacji wymyślili podwójne zabezpieczenie – po pierwsze Związek Wypędzonych otrzyma tylko trzy z trzynastu miejsc w radzie fundacji, po drugie – nominacje do rady fundacji muszą zostać jednogłośnie zatwierdzone przez rząd.
Ambitna pani prezes
Erika Steinbach jest osobą, której jeśli dać palec, zażąda całej ręki. Nie dosyć jej, że za pieniędze podatników doszedł do skutku projekt, o którym twierdzi, że jest projektem jej życia. Od pół roku z wdziękiem słonia w składzie porcelany naciska na to, by wejść w skład rady fundacji. I choć jej obecność w tym gremium nie miałaby decydującego wpływu na działanie tej instytucji bez poparcia innych członków (w tym przedstawicieli kościołów, Centralnej Rady Zydów, rządu i Bundestagu) to jednak chodzi tu o symbol – nazwisko Steinbach nie kojarzy się z pojednaniem z Polską a tym samym przeczy koncepcji fundacji. Wobec oporu SPD Steinbach wzięła na wstrzymanie i ogłosiła, że zarezerwowane dla niej krzesło w radzie pozostanie puste. Aż do czasu ...
Kolejny ruch
Kiedy po zmianie składu koalicji rządzącej Niemcami sceptycznych wobec Steinbach socjaldemokratów z SPD zastąpili liberałowie z FDP, szefowa Związku Wypędzonych zwietrzyła szansę na drugie podejście. Jednak przewodniczący FDP i szef dyplomacji Guido Westerwelle wykazał godną podziwu stanowczość. Westerwelle, mający dotąd raczej opinię gabinetowego pięknoducha , nie zgodził się na kandydaturę Steinbach, argumentując, że nie poprze niczego, co zagraża dobrym stosunkom z Polską. Kiedy kolejne próby zmiękczenia adwersarza nie powiodły się, szefowa Związku Wypędzonych wystosowała „ultimatum” pod adresem rządu – żądając podjęcia decyzji (w domyśle pozytywnej) po świętach.
Wymowne milczenie
Ponieważ ultimatum zbyte zostało milczeniem, Steinbach zrozumiała, że pozostaje jej jedynie wytargowanie jak najwyższej ceny za rezygnację z członkostwa w radzie. Jej warunki brzmią tak: więcej krzeseł dla przedstawicieli jej organizacji w radzie fundacji, rezygnacja rządu z prawa weta przy mianowaniu członków rady, wyizolowanie fundacji ze struktur Niemieckiego Muzeum Historycznego i uczynienie z niej fundacji „praw człowieka” oraz last but not least – przeznaczenie dla niej całego budynku Deutschlandhaus, a nie jak dotąd - tylko trzech pięter. Innymi słowy – rezygnuję za cenę podporządkowania mi fundacji …
Akt kapitulacji
Wbrew pozorom ostatni akt ofensywy Steinbach to akt kapitulacji. Pozycja przetargowa szefowej Związku Wypędzonych jest żadna. Jej groźby są śmieszne. Jeśli rząd nie zgodzi się na moje warunki – powiada – moja organizacja oficjalnie nominuje mnie do miejsca w radzie (po to tylko, by tę kandydaturę zawetował koalicjant). Druga groźba z jej otoczenia to dochodzenie miejsca w radzie na drodze sądowej (bardzo wątpliwe). Trzecia wreszcie to wycofanie się Związku Wypędzonych z projektu (czyli całkowita utrata wpływu na jego kształt).
Oczywiście Steinbach może liczyć na poparcie bawarskiej CSU i konserwatywnego skrzydła CDU. W razie głosowania w Bundestagu nad projektem zmiany statutu fundacji jest jednak wysoce wątpliwe czy wobec jednoznaczego sprzeciwu opozycji udałoby się uzyskać większość dla postulatów Steinbach. Jedyne co możliwe to symboliczny kompromis – może jedno-dwa krzesła więcej dla Związku Wypędzonych (bez Steinbach) w radzie fundacji.
Wszystkie atuty w ręku
Kluczową rolę odegra tu ponownie Guido Westerwelle. Otoczony jest ludźmi przyjaznymi Polsce i takimi, którym leży na sercu pojednanie, a nie jątrzenie w stosunkach polsko-niemieckich.
Należy do nich wiceszefowa MSZ, mówiąca po polsku Cornelia Pieper, wpływowy poseł Michael Link czy wreszcie nestor niemieckiej polityki zagranicznej Hans-Dietrich Genscher.
Trudno sobie wyobrazić, by po stronie Steinbach opowiedziała się także kanclerz Merkel. Jej milczenie jest więcej niż wymowne. Merkel, która w trosce o głosy wysiedlonych wykazywała wiele zrozumienia dla ich troski o upamiętnienie ofiar ucieczek i wysiedleń, nie poświęci dla Steinbach dobrych stosunków z Polską, a – tym bardziej – nie zaryzykuje rozpadu koalicji. Stąd wszystkie atuty są w ręku Westerwellego.
Polityka historyczna w erze kryzysu gospodarczego i miecza Damoklesa w postaci bezrobocia i gigantycznego zadłużenia zajmują bowiem dalsze miejsca na liście priorytetów. I to pomimo sprytu i socjotechnicznej zręczności Eriki Steinbach. Czas, by pani prezes to wreszcie zrozumiała.
Bartosz Dudek
red. odp.: Marcin Antosiewicz