Ostatnie procesy hitlerowców w RFN. Dlaczego tak późno?
14 kwietnia 2016Ernst T. miałby okazję złamać milczenie. Mógłby odpowiedzieć, co wie o Auschwitz i tym, co wydarzyło się tam między listopadem 1942 i czerwcem 1943. Jako jeden z ostatnich naocznych świadków mógłby stanąć oko w oko z bliskimi ofiar i przyznać się do odpowiedzialności. Ale Ernst T., który uparcie milczał przez ponad 70 lat, zabrał wszystkie odpowiedzi do grobu. Zmarł w wieku 93 lat, niespełna tydzień przed pierwszym terminem rozprawy.
Dlaczego tak późno?
71 lat po zakończeniu wojny miał stanąć przed sądem pod zarzutem pomocnictwa w zabójstwie 1075 osób.
- Bardzo mi przykro, że nie dojdzie już do rozprawy przed sądem – przyznaje Jens Rommel kierujący Centralą Badania Zbrodni Narodowosocjalistycznych w Ludwigsburgu. Ten właśnie urząd odnalazł Ernsta T. i innych nazistów, którzy pracowali w obozie koncentracyjnym Auschwitz.
Z akt sprawy wynika, że zmarły Ernst T. w wieku 19-20 lat pracował tam jako wartownik i uczestniczył w przyjmowaniu transportów więźniów. Jego proces byłby przypuszczalnie jednym z ostatnich, które w Niemczech zostaną wytoczone podobnym domniemanym sprawcom.
Co prawda w Kilonii i Neubrandenburgu mają się odbyć jeszcze takie procesy, ale nie wiadomo, czy oskarżeni staną przed sądem, ponieważ wszyscy są w bardzo podeszłym wieku; może to uniemożliwić ich stan zdrowia.
Nic nie zostało przebaczone albo zapomniane
Praca Jensa Rommla i kierowanej przez niego Centrali coraz rzadziej doprowadza domniemanych sprawców przed sąd.
- Na koniec w świadomości ludzi pozostanie tylko tyle i aż tyle, że nawet 70 lat po zakończeniu wojny, nic nie zostało przebaczone ani zapomniane – zaznacza Rommel.
- Większość sprawców zmarła albo nie jest zdolna stanąć przed sądem. Jest to wyścig z czasem - przyznaje. Kto jeszcze żyje, często jest otępiały albo nie jest w stanie brać udziału w rozprawie sądowej.
Pomimo tego jego placówka w roku 2013 przekazała do prokuratur w całych Niemczech dokumenty prawie 60 odnalezionych sprawców z czasów hitlerowskich. 30 z nich było w Auschwitz, 28 w obozie Majdanek. Z przypadków dotyczących Auschwitz pięć jest obecnie poddawanych prawnej weryfikacji, wyjaśnia Rommel - w tym sprawy, które trafią na wokandę w Kilonii i Neubrandenburgu. Dochodzenie w jeszcze innym przypadku prowadzi prokuratura we Frankfurcie nad Menem, lecz nie wiadomo, czy dojdzie do oskarżenia - wyjaśniła rzeczniczka prokuratury.
Sprawa przedstawia się podobnie w przypadku rzekomych sprawców z Majdanka. W 25 przypadkach sprawy umorzono, ponieważ oskarżeni zmarli lub są w stanie otępienia. Jeden przypadek w Austrii jest już przedawniony, a jedna z osób została już skazana w radzieckiej strefie okupacyjnej - wylicza Rommel.
Aktualnie „łowcy nazistów” z Ludwigsburga sprawdzają jeszcze dokumenty z Auschwitz.
- Chcemy także przejrzeć dokumenty z Bergen-Belsen i Neuengamme – dodaje, zaznaczając, że z wymienionych już wcześniej względów, nie ma zbyt dużej nadziei, że dojdzie do rozpraw sądowych.
Nie ma specjalnego prawa karnego dla zbrodni hitlerowskich
Szef Centrali Badania Zbrodni Narodowosocjalistycznych nie chce snuć spekulacji, dlaczego przypadki, które trzeba było umorzyć, nie trafiły do prokuratur i przed sądy już przed laty.
Jego zdaniem głównym powodem jest wyrok Federalnego Trybunału Sprawiedliwości (BGH) z roku 1969. Sędziowie orzekli wtedy, że nie każdy, kto był włączony w program zagłady obozu koncentracyjnego i kto w jakikolwiek sposób współdziałał przy realizacji tego programu, może być pociągnięty do odpowiedzialności karnej.
Karalne, w myśli tego orzeczenia, mogą być tylko działania osób, które konkretnie wspierały główny czyn, jak napisano w orzeczeniu. W języku prawniczym określa się to pojęciem pomocnictwa.
Dopiero po wyroku ws. Johna Demjaniuka, który był wartownikiem w Sobiborze, w roku 2011 nastąpił zwrot. Pomimo, że ani jemu, ani skazanemu w 2015 „księgowemu z Auschwitz” Oskarowi Gröningowi nie można było udowodnić pomocnictwa w przypadku pojedynczych, konkretnych zabójstw, otrzymali oni wyroki skazujące.
Demjaniuk ze względu na to, że pracował w obozie, do którego przywożono ludzi wyłącznie w celu zagłady. Gröning za to, że udowodniono mu pomocnictwo w okresie, kiedy w obozie zabijano ludzi. Wspierali oni cały ten system, a bez wsparcia tak wielu osób, system ten by nie działał, mówi Jens Rommel, wyjaśniając obecną argumentację wymiaru sprawiedliwości, 40 lat po orzeczeniu BGH.
Podkreśla jednak, że nawet dla prawników, po upływie tak wielu lat i na podstawie dziś obowiązujących przepisów, trudno jest stwierdzić, kto i w jakim zakresie odpowiedzialny jest za jakie czyny.
- Nasze prawo karne nie uwzględnia masowych zbrodni, tylko pojedyncze czyny. W Niemczech nie ma żadnego specjalnego prawa karnego dla przestępstw hitlerowskich. Do tego dochodzi jeszcze, że sąd w przypadku każdego oskarżonego musi stwierdzić, co wówczas jako 19-latek, w czasie wojny oskarżony wiedział o głównym zarzucanym mu czynie i swoim własnym wkładzie w zbrodnie.
Wszystko to nie zraża jednak Jensa Rommla, który sam jest prokuratorem. Jego placówka będzie pracować dalej - tak długo, jak będą zadania wymagające ścigania karnego. Potem jego placówka ma zostać przekształcona w centralną instytucje dokumentacji i badań naukowych - tak więc jego praca i całego zespołu nie odbywa się na próżno – nawet jeżeli nie dojdzie do dalszych procesów.
Sonja Jordans / Małgorzata Matzke