Od "czerwonego inżyniera" do szefa eurogrupy
21 stycznia 2013Desiree van den Boogerd zna Jeroena Dijsselbloema już od czasów szkolnych. Razem z nim studiowała ekonomikę rolnictwa. W tamtych czasach nie potrafiłaby sobie wyobrazić, że jej kolega zrobi taką karierę. - Chciał zostać weterynarzem, albo kimś w tym stylu. Miał romantyczne wyobrażenie o życiu na wsi, w otoczeniu zwierząt. Nota bene w domu ma mustanga i hoduje nawet świnie - opowiada Holenderka.
Gdy na początku lat 90-tych Dijsselbloem zaczynał swoją działalność polityczną jego specjalnością były właśnie problemy rolnictwa. Należał do kręgu młodych wykształconych działaczy, którzy chcieli odnowy partii. "Czerwoni inżynierowie" - tak nazywano Dijsselbloema i jego przyjaciela Diederika Samsoma. Dzisiaj to oni kierują holenderską socjaldemokracją.
Zaskakujący awans
Przez dziesięć lat w parlamencie Dijsselbloem rzadko stawał w świetle reflektorów. Jego nominacja na ministra finansów Holandii była zaskoczeniem. A teraz, w trzy miesiące po zaprzysiężeniu, następuje kolejny awans.
Niektórzy z europejskich polityków są sceptyczni, czy Holender rzeczywiście będzie w stanie sprostać wyzwaniom. Holenderski eurodeputowany Hans van Balen uważa jednak, że trzeba mu dać szansę. - W Europie każdy próbuje przeforsować swoje interesy. Próbuje to każde z 27 państw członkowskich i każde z 17 w eurogrupie. Trzeba więc umieć dobrze negocjować, czasem ustępować, a pomimo to przeforsowywać własne stanowisko. Myślę, że on to potrafi - twierdzi van Balen.
Poważna powierzchowność, towarzyska natura
W każdym razie Dijsselbloem sprawia wrażenie poważnego. Do tego stopnia, że niektórzy uważają, że aby się pośmiać, schodzi do piwnicy. Jego przyjaciel Staf Depla zna go lepiej. - To bardzo towarzyski typ. Gdy jesteśmy razem dużo żartujemy. Jest mnóstwo śmiechu. Ale jeśli chodzi o politykę, o nasz kraj czy Europę to on jest bardzo skoncentrowany. Potrafi słuchać, by wyrobić sobie zdanie na jakiś temat. A wtedy czasem i marszczy czoło - opowiada.
Nie tylko pochwały
Tajemnicą poliszynela jest, że kandydatura Holendra nie wywołuje zachwytu ministra finansów Francji Pierre'a Moskovici. Francuz uważa go za zbyt niedoświadczonego.
Ale i w samej Holandii słychać nie tylko pochwały. Opozycja obawia się, że Dijsselbloem będzie się w przyszłości bardziej troszczył o finanse Brukseli niż o własny budżet. Te zastrzeżenia nie są jednak uzasadnione, odpowiada sam Dissejbloem. - Po pierwsze uważam, że przywrócenie zaufania do euro jest zarówno w holenderskim jak i europejskim interesie i podstawą do nowej fazy wzrostu gospodarczego. Po drugie pozostaję oczywiście holenderskim ministrem.
Co do tego nie ma wątpliwości. Pytanie tylko, kto w przyszłości będzie zajmował się w domu jego koniem i hodowlą świń.
Ludger Kazmierczak / Bartosz Dudek
red. odp.: Alexandra Jarecka