1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

Marcin Mroziński dla DW: Zróbmy tę Eurowizję LEGENDArną dla Polski!

24 maja 2010

We wtorek w I półfinale polski kandydat Marcin Mroziński będzie walczył o występ w finale Eurowizji. Zasady są proste. Polacy w kraju mogą tylko oglądać i dopingować. Polacy za granicą mogą głosować i decydować.

https://p.dw.com/p/NVna
Marcin Mrozinski - polski kandydat i jego "Legenda"
Marcin Mrozinski - polski kandydat i jego "Legenda"Zdjęcie: Marcin Mrozinski

Polski kandydat na Eurowizję w specjalnym wywiadzie dla Polskiej Redakcji Deutsche Welle opowiada o kulisach krajowych eliminacji, piosence, którą sam stworzył i swojej karierze.

Marcin Mroziński zajął pierwsze miejsce w krajowych eliminacjach, zdobywając 33,61 procent głosów publiczności. Zagłosowało na niego ponad 35 tysiące Polaków. We wtorek wieczorem (25.05) w Oslo w pierwszym półfinale będzie walczył o wejście do finału, który odbędzie w sobotę (29.05). Zasady konkursu nie pozwalają na oddawanie głosów na reprezentanta własnego kraju, ale Polacy przebywający, pracujący i mieszkający zagranicą mogą to zrobić. Wtorkowy koncert rozpoczyna się o godz. 21:00.

Marcin Antosiewicz: Chcesz podbić serca Europejczyków utworem zatytułowanym „Legenda”. Rok temu konkurs wygrał Alexander Rybak, który zaśpiewał „Baśń”. Myślisz, że widzowie postawią na powtórkę z rozrywki?

Marcin Mroziński: To żadna powtórka z rozgrywki. Utwór Alexa przecież nie był polskim utworem. Mój jest bardzo polski. Zresztą wykonuję go z dwiema solistkami z "Mazowsza", które jest naszą chlubą zagranicą. Alex nie miał niestety szansy współpracy z żadnym zespołem folklorystycznym. I w jego utworze nie ma żadnych elementów folklorystycznych. U niego wszystko jest bardzo stylizowane. Spotkałem się niedawno z Alexem w Bośni i Hercegowinie. I na próbie śpiewaliśmy jeden po drugim. Nikt z widzów nie powiedział, że cokolwiek jest podobne. Zresztą sam Alex nie widzi żadnego podobieństwa między „Baśnią” i „Legendą”.

MA: Kiedy się słucha Twojego utworu to jest on szalenie eurowizyjny ...

MM: Ale piosenka Alexa jest też szalenie eurowizyjna. Jednak nasze utwory nie są do siebie podobne w żaden sposób …

MA: Ale tytuł jest dość podobny. Celowo?

MM: Nie. Położyłem się kiedyś spać i nagle zrodził mi się w głowie pomysł, żeby to wszystko było w formie przypowieści. Z dzieciństwa najbardziej pamiętam legendy. I stwierdziłem, że przydałaby się jakaś kolejna polska legenda. No i jest. Poza tym tytuł jest bardzo chwytliwy. Do tego doszło hasło reklamowe: „Zróbmy tę Eurowizję LEGENDArną dla Polski” (Lets make this year LEGENDery for Poland”). To są slogany, które zapadają w pamięć. Myślę, że „Legenda” jest bardzo fajną piosenką, a przy okazji ma chwytliwy tytuł.

MA: A dlaczego zdecydowałeś się na połączenie folku i popu?

MM: W historii polskich występów na Eurowizji nie mamy niczego takiego bardzo polskiego. Oczywiście w latach 90-tych pojawiła się Anna Maria Jopek, której utwór miał elementy ludowe, czy Justyna Steczkowska, która wystąpiła z chórem à la góralskim, ale tak naprawdę nie pokazaliśmy na Eurowizji nic naszego, nic polskiego. Inne kraje zdążyły już wysłać na konkurs coś charakterystycznego tylko dla nich. Nasze ostatnie propozycje to były świetne utwory; silne, bardzo eurowizyjne, ale nie osiągnęły żadnego sukcesu, ponieważ były wtórne. Już znamy takie utwory, a nawet lepsze, niż te, które proponowała Polska. Piosenki Isis Gee, czy Lidii Kopani były bardzo amerykańskie, ale cały czas brakowało nam czegoś, co nas wyróżni z tej masy, innych amerykańskich piosenek. I dlatego stworzyłem „Legendę”. Bardzo się cieszę, że widzowie ją wybrali, bo to nie jest łatwy utwór do słuchania, do odbioru. W nim się bardzo dużo dzieje, bardzo wiele rzeczy się zmienia. Pojawiają się w nim części, które z pozoru do siebie nie pasują, ale jak się wysłucha go w całości, to da się zauważyć klamrę, która to wszystko spina.

MA: W tekście Twojego autorstwa słuchamy: „Every day I think about tomorrow” (Każdego dnia myślę o jutrze). To o Tobie?

MM: Ja raczej nie myślę każdego dnia o następnym dniu. Staram się żyć chwilą (śmiech). Brać z życia to, co mam …

MA: Ale Twoja dotychczasowa droga zawodowo-artystyczna pokazuje, że nie przez przypadek znalazłeś się na Eurowizji.

MM: Moje działania artystyczne są zupełnie inną sprawą, niż życie prywatne. Zawodowo dążę swoją wytyczoną drogą muzyczno-aktorską. Robię to bardzo konsekwentnie, i na tych polach się realizuję. Ale w codziennym, normalnym życiu, to żyję z dnia na dzień...

MA: A masz na nie czas?

MM: Nie mam...

MA: To o czym mówimy?

MM: Mimo wszystko żyję z dnia na dzień i cieszę się tym, co mi życie przynosi. Bywają lepsze, gorsze dni, teraz w ogóle nie mam czasu myśleć o tym, co było, co będzie za miesiąc, tylko myślę z dnia na dzień i tak ustawiam swój kalendarz.

MA: Jak się czyta Twoje CV, to można sobie pomyśleć, co Ci jeszcze zostało do zrobienia, bo już tak dużo osiągnąłeś. Gdy miałeś 9 lat po raz pierwszy zaśpiewałeś na ogólnopolskim festiwalu piosenki dziecięcej, gdzie zdobyłeś pierwsze miejsce. Potem byłeś laureatem festiwali Piosenki Francuskiej, Piosenki Angielskiej, Piosenki Studenckiej i poezji śpiewanej. Dwukrotny udział w Idolu, w tym jeden półfinał. Wygrana Szansa na Sukces. Występ na Krajowym Festiwalu Piosenki w Opolu. Dyplom z Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie. Do tego role w kilku musicalach. To są jednak ogromne sukcesy, szczególnie jak ma się dopiero 24 lata.


MM: Nie szalejmy, są ludzie, którzy już w wieku 16 lat mają takie CV. Są ludzie, którzy robią bardzo dużo w swoim życiu i osiągają te wszystkie rzeczy wcześniej. Niestety najczęściej wynika to z tego, że mają jakieś zaplecze finansowe ze strony rodziców lub mają wpływowych znajomych. Ja przez tę całą drogę idę sam. Nikt mnie nie wspiera tzn. wszyscy mnie wspierają, ale nikt nie ma siły sprawczej. To nie jest tak, że ktoś z mojego otoczenia może powiedzieć: wykładam na Ciebie tyle i tyle pieniędzy, nagraj płytę, wynajmuję Ci najlepszych profesjonalistów, z którymi będziesz pracował, ludzi od PR, którzy zajmą się Twoim wizerunkiem i wszystkim innym. To wszystko leży na mojej głowie. I niestety, jest jak jest. Te dwa miesiące przygotowań do Eurowizji były dla mnie dużą szansą, ale też ogromnym wysiłkiem.

MA: Chcesz powiedzieć, że artysta, który wygrywa krajowe eliminacje do Eurowizji zostaje pozostawiony sam sobie, nikt mu nie pomaga?

MM: Niestety tak, zostaje sam. To zależy oczywiście od znajomości, czy ktoś przychodzi już na konkurs posiadając odpowiednie koneksje. Jeżeli nie ma tych kontaktów to będzie mu bardzo ciężko, jak jest teraz mnie. Ale nie narzekam. Wiedziałem, że chcę jechać na ten konkurs i reprezentować Polskę...

MA: Ale zdaje się, że już od samego początku było jakieś nieporozumienie związane z Twoim zgłoszeniem?

MM: Nieporozumienie? (śmiech). Utwór został nie przepuszczony przez Telewizję Polską i nie trafił do finałowej stawki.

MA: Dlaczego?

MM: Tego się nie dowiemy i nigdy nie będziemy wiedzieć. I nie będziemy też wiedzieć, dlaczego nagle znalazł się w finale.

MA: Ale Ty pewnie masz kilka hipotez.

MM: Mam, ale to jest bardzo trudny temat, bo nie chcę mówić, czy ktokolwiek z grupy, która trafiła do finału miał znajomości. Jedno jest pewne, ja ich nie miałem.

MA: Chcesz powiedzieć, że te wszystkie piosenki, które znajdują się na Eurowizji nie przechodzą do finału poprzez kryteria artystyczny, a znajdują się tam dzięki temu, że ktoś jest znajomym Królika?

MM: Nie, nie chcę tego powiedzieć, bo sam nie raz padłem ofiarą pomówień. Gdy wygrałem eliminacje pojawiły się plotki, że kupiłem te ponad 35 tys. głosów. Niestety nie mam aż tak dużej rodziny, ani tyle pieniędzy, żeby kupić te wszystkie głosy (śmiech).


MA: Jak to się w końcu stało, że jednak pomimo odrzucenia Twojej propozycji, zaśpiewałeś w finale?


MM: Dostałem tzw. dziką kartę. TVP pomimo odrzucenia mojej piosenki uznała, że utwór weźmie udział w konkursie. Nie wiem jednak, kto o tym ostatecznie zdecydował. Pewnie wpływ na to miało poparcie, jakiego udzieliły mi wszystkie organizacje i stowarzyszenia sympatyków Eurowizji, które wystosowały petycje do Telewizji Polskiej o przyznanie dzikiej karty „ulubieńcowi sympatyków Eurowizji”. Apelowali o to także na wszystkich możliwych forach internetowych, zakładali tematy typu – Mroziński do Oslo, przywróćcie go!. Listami zapychali skrzynki e-mailowe osób z TVP, które są odpowiedzialne za krajowe eliminacje. I tak przez półtora miesiąca. W pewnym momencie zdziwiłem się nawet, że się tym ludziom nie znudziła ta walka. Sam też, co jakiś czas starałem się o sobie przypomnieć. Też wysyłałem e-maile z pytaniami, z moim utworem. Zresztą stworzyłem specjalnie nową wersję, która jest bogatsza, bardziej urozmaicona i ciekawsza. I ta nowa wersja utworu przez trzy tygodnie też nie chwyciła. Coś cały czas było na rzeczy. I nagle dwa tygodnie przed finałem dostałem telefon, że otrzymuje dziką kartę, i że dzięki temu oni mają nadzieję, że moi fani przestaną zapychać ich skrzynki (śmiech).

MA: To jednak happy end!

MM: Nie lubię niesprawiedliwości …

MA: Rycerz, jak w piosence!

MM: (śmiech) Nie lubię jak stosuje się prawo silniejszego ...

MA: Ale przecież taki jest rynek show biznesu. Sam sobie taką wybrałeś pracę.

MM: Tak, ale w tym konkursie wszyscy walczymy o dobro naszego kraju. Ja tam jadę reprezentować nasz kraj. Nie jadę reprezentować siebie. Nigdzie, oprócz podpisu, nie będzie powiedziane, że to Marcin Mroziński. Punkty będą przyznawane Polsce.

MA: A miałeś taki moment w czasie tej półtoramiesięcznej walki, że chciałeś zrezygnować, odpuścić i ewentualnie spróbować za rok, bo w tym roku to też przecież była już Twoja druga próba?


MM: Tak, miałem taki moment. Powiedziałem, że już chyba nie warto, bo skoro w zeszłym roku się nie udało, a mogło się udać, to w tym pewnie będzie podobnie. Rok temu sprawa dotyczyła zapisu nutowego, którego zapomniałem dołączyć do zgłoszenia. Jednak dzień po tym zadzwoniłem i zapewniłem organizatorów, że jak trzeba będzie, to ja wszystko doniosę, zapewniono mnie wtedy, że wszystko jest ok i sami się odezwą, jak będzie to potrzebne. Po czym na dzień przed głosowaniem komisji, dowiedziałem się, że jurorzy w ogóle nie rozpatrują mojej propozycji. To przykre, bo wiem, że niektóre piosenki, które dostały się do ubiegłorocznego finału też nie miały zapisu nutowego. Są równi i równiejsi.

MA: A jak już Cię przywrócili do konkursu na dwa tygodnie przed finałem, to były kolejne kłody? Nie działające mikrofony? Brak odsłuchu?

MM: Aż tak to nie. Ale nie było szansy na to, żeby występ był perfekcyjny. Nie miałem wpływu na realizację. Nie miałem podglądu. Nie mogłem zobaczyć nagrania z próby. Nie wiedziałem jak wygląda światło. Nie wiedziałem, w którym momencie jestem kręcony, przez którą kamerę. Był także problem z dźwiękiem. Dziewczyny z chórków nie słyszały się nawzajem i w końcu jedna starała się przekrzyczeć drugą. Ponadto w ogóle nie zostało pokazane "Mazowsze", na czym mi bardzo zależało. Dziewczyny stały w cieniu, gdzieś w głębi, żadnego bliskiego planu. Na szczęście ten etap już jest za mną, teraz jest już etap międzynarodowy, gdzie wszyscy pracujemy na wspólny sukces. I tutaj to ja decyduję o realizacji, o światłach, o dźwięku. Sam reżyseruję swój występ, z którego mam nadzieję, że będą dumni Polacy.

Z Marcinem Mrozińskim rozmawiał Marcin Antosiewicz

red.odp.: Małgorzata Matzke