1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

Macron i Orbán przyprawiają Niemcy o ból głowy

Boris Kálnoky
24 listopada 2019

Prezydent Francji i premier Węgier dobrze się rozumieją. W Europie konformizmu uchodzą za prowokatorów – pisze Boris Kálnoky w cyklu „Moja Europa”.

https://p.dw.com/p/3TbYJ
Emmanuel Macron und Viktor Orban beim EU Gipfel in Sofia
Zdjęcie: Getty Images/AFP/L. Marin

Honorowy przewodniczący bawarskiej partii CSU, Edmund Stoiber, odebrał na początku listopada wysokie odznaczenie państwowe z rąk prezydenta Węgier Jánosa Ádera. Po uroczystości spotkał się jeszcze z premierem Viktorem Orbánen. Rozmowa, na którą przewidziano godzinę, trwała ponad trzy. O czym rozmawiali?

Przede wszystkim o polityce europejskiej i prezydencie Francji Emmanuelu Macronie – mówił Stoiber. Bawarski polityk przyznał, że zgadza się z drastyczną diagnozą francuskiego prezydenta, który twierdzi, że jeśli Europa nie będzie miała ambicji do bycia światową potęgą, to zniknie.

Z relacji Stoibera wynika, że podobnie myśli Orbán, który powątpiewa także w NATO. A konkretnie w to, że Sojusz przyszedłby z pomocą na przykład zaatakowanej przez Rosję Estonii. Reasumując, Europa musi zwierać szyki w kwestiach bezpieczeństwa i stworzyć własną, silną armię. Węgry, w miarę swoich możliwości, chętnie wezmą w tym udział – miał stwierdzić węgierski premier.

Viktor Orbán i Emmanuel Macron rozmawiali już o tym szerzej podczas wizyty Węgra w Paryżu 11 października. Francuski prezydent relacjonował po spotkaniu, że dyskutował z węgierskim premierem o przyszłości NATO i Unii Europejskiej, i że podczas rozmów odkryto wiele podobieństw.

Prezydent Francji Emmanuel Macron
Prezydent Francji Emmanuel Macron Zdjęcie: picture-alliance/Xinhua News Agency/S. Hong

Już wcześniej, we wrześniu, Macron nazwał węgierskiego premiera „inspirującym”. Francuski prezydent mówił, że dyskurs polityczny Orbána cechuje „kulturalna i cywilizacyjna siła witalna”, a Węgry pod rządami Orbána stały się pionierem w czasie radykalnego przełomu – w przeciwieństwie do innych europejskich krajów. Viktor Orbán odwdzięczał mu się podobnymi określeniami.

Inaczej Macrona ocenia się choćby w Polsce. Premier Mateusz Morawiecki uznał słowa francuskiego prezydenta (jakoby NATO było w stanie śmierci mózgowej) za niebezpieczne i ostro zaatakował francuskiego przywódcę.

Ten ostry ton nie bierze się znikąd. Kontrowersyjne stwierdzenia Macrona o tym, że USA prawdopodobnie nie przyszłyby z pomocą wschodnioeuropejskim krajom Sojuszu, uderza w podstawy polskiej polityki bezpieczeństwa. Rosja jest postrzegana w Warszawie jak konkretne zagrożenie. Polacy mają zaś takie samo wyobrażenie o Unii Europejskiej, jak Macron o NATO: że nie pomoże w razie potrzeby.

Dlatego władze w Warszawie zainwestowały w ostatnich latach sporo politycznej energii i sporo pieniędzy, aby usidlić Amerykanów. Sprowadzono do kraju amerykańskich żołnierzy, a rząd stawia na bliskie stosunki z USA. Macron uważa, że to naiwne. I być może tak własnie jest.

Macron i Orban nadają ton w Europie

Warto odnotować, co się dzieje. Macron i Orbán wyrośli na dwóch głównych polityków napędzających debatę o przyszłości Europy. Dotychczasowe szablony – za czy przeciw Europie, mniej czy więcej Europy, mniej czy więcej integracji – nie pasują już do złożonych i całkiem sprzecznych pomysłów, które obaj formułują.

Premier Węgier Viktor Orban
Premier Węgier Viktor Orban Zdjęcie: picture-alliance/dpa/T. Kovacs

Na przykład Macron storpedował rozszerzenie Unii Europejskiej na kraje Bałkanów Zachodnich – a zatem „mniej Europy”. Jest to decyzja otwierająca bramy do regionu dla rosyjskich, chińskich i tureckich wpływów – a zatem „słabsza Europa”. Mające opinię eurosceptycznych kraje Grupy Wyszehradzkiej, czyli Polska, Czechy, Węgry i Słowacja, są z kolei gorącymi orędownikami dalszego rozszerzenia na wschód – a więc „więcej UE”. Zresztą mają w tym swój interes. Wyraźnie zwiększyłoby to wagę „wschodu" w Unii.

Z drugiej strony, Macron chce europejskiego ministra finansów, bezpośrednich unijnych podatków czy wspólnej polityki gospodarczej – a więc „więcej UE”. Tego nie chcą jednak kraje Wyszehradu – „mniej UE". Wszyscy chcą więcej unijnych pieniędzy pochodzących z nowego podatku od transakcji finansowych – „więcej UE”. Francja i Wyszehrad wspólnie jednak zatopiły procedurę „spitzenkandydatów" w wyborach do Parlamentu Europejskiej. Czyli znowu „mniej UE".

Spór o mniej czy więcej UE

Macron i Wyszehrad chcą wspólnej europejskiej armii – „więcej UE”. Francja dlatego, że tradycyjnie sama chce być potęgą i mogłaby pretendować do roli przywódcy europejskiej siły zbrojnej. Polska jest zainteresowana częściowo – jeśli będzie to kolejny element, który można by przeciwstawić Rosji, pod warunkiem jednak, że nie osłabi to NATO. Węgry, Czechy i Słowacja są za, bo same są za małe, aby dysponować silną armią.

Krótko mówiąc, kiedy w Niemczech zadaje się ogólne pytanie, czy jest się za czy przeciw UE i NATO, Macron i Orbán uparcie zadają pytania szczegółowe. Więcej UE tam, gdzie ma to sens i gdzie służy to własnym interesom. A te są różnie rozlokowane, dlatego pozycje są czasami sprzeczne. Ale chodzi zawsze o własny, narodowy interes.

Boris Kálnoky
Boris KálnokyZdjęcie: Privat

Niemcy stoją niezdecydowane w środku. Najwyraźniej rozpoznają zamiary Macrona, które są takie same jak zamiary francuskiej polityki europejskiej od czasów De Gaulle'a: uwiązać Niemcy politycznie, podpiąć się do ich potencjału gospodarczego i nie dopuścić do tego, aby wykorzystały swoją potęgę i znowu zaczęły chodzić własną drogą w Europie.

Niemcy, jak uważa się w Europie Środkowowschodniej, są rzeczywiście potężne. Ale też zdezorientowane. Co zrobić z własną wagą? Czy wyjść na przeciw Francji i pielęgnować europejską „solidarność”? Czy wyjść naprzeciw krajom ze wschodu i stawiać na klasyczną narodową politykę?

Macron i Orbán robią to, co w Niemczech budzi wstręt. Lansują nowe, niszczycielskie pomysły, w świecie, który wydaje się tak dobrze i wygodnie funkcjonować. W oczach Francuzów i Europy Środkowowschodniej Niemcy są zakochane w status quo, którego jednak nie da się uratować. Zmusza to do myślenia, a to może wywoływać ból głowy.

Boris Kálnoky, rocznik 1961, jest węgierskim korespondentem dziennika "Die Welt" oraz innych niemieckojęzycznych mediów.