Kompromis o błędnych priorytetach
8 lutego 2013To był ciężki poród. Dwa spotkania na szczycie, całonocne przetargi i podkrążone oczy nad ranem. Ale w piątek światło dzienne ujrzał kompromis w sprawie siedmioletniego budżetu UE. Ale jest on rozczarowaniem.
Przede wszystkim, żeby odeprzeć pogróżki zawetowania budżetu, trzeba było obsłużyć trzy potężne państwa i grupy interesów: zamożne państwa Europy północnej nalegały na cięcia w całym budżecie. W tym punkcie, podobnie jak już na szczycie listopadowym ani o krok nie chciał ustąpić brytyjski premier Cameron; w swoim kraju stoi on pod wielką presją. Tak więc rzeczywiście następny długoletni budżet po raz pierwszy wypadnie nieco skromniej niż budżet bieżący.
Po drugie państwa o rozwiniętym rolnictwie, a przede wszystkim Francja, domagały się utrzymania subwencji dla rolnictwa. I po trzecie jest pokaźna grupa państw Europy południowej i wschodniej, która drży o unijne subwencje dla zaacofanych regionów.
Niektóre państwa wchodzą jednocześnie w skład różnych grup, co może prowadzić do ciekawych konfliktów ich interesów.
Na przykład Niemcy, w osobie Angeli Merkel są za absolutnymi cięciami, lecz niemiecka minister rolnictwa chciałaby alimentować swoją rolniczą klientelę subwencjami w dotychczasowym stopniu. Do tego jeszcze coraz więcej państw domagało się rabatów; Wielka Brytania i tak chciałaby zachować swój rabat "na wieki wieków".
Cięcia w przyszłościowych projektach
Jedno jedyne weto wystarczyłoby do tego, by cały szczyt zakończył się fiaskiem. Dlatego przewodniczący Rady Europejskiej Herman Van Rompuy miał niewdzięczne zadanie jako takiego zadowolenia wszystkich. I chyba mu się to udało pomimo minimalnych możliwości manewru. Odbyło się to jednak za cenę błędnych priorytetów, ponieważ cięcia przewidziano akurat w takich pozycjach jak badania naukowe, edukacja i wielkie, transgraniczne projekty infrastrukturalne. A szkoda, bo to akurat one posunęłyby Europę do przodu. Możnaby także bardziej efektywnie uporać się z bezrobociem wśród młodzieży, niż tylko robiąc kilka pokazówek, jakie teraz organizowane są na siłę. Natomiast sute subwencje dla rolnictwa niweczą jego konkurencyjność. Są one synonimem Europy starej daty. Także w przypadku licznych projektów wsparcia strukturalnego słabiej rozwiniętych regionów Europy należy zapytać o ich sens. Prowadzona przez dziesięciolecia polityka wsparcia projektów np. w Hiszpanii, Portugalii czy Grecji nie była w stanie wyrugować ewidentnej słabości strukturalnej tych krajów.
Trwałe luki
Mankamenty dotychczasowego systemu - marnotrawstwo z jednej strony, za mało pieniędzy na dziedziny przyszłościowe - są ogólnie znane. Ale żeby każdy z szefów rządu mógł po powrocie do domu pochwalić się, że coś dla kraju wytargował, i żeby nie przyznać się, że nic nie osiągnął, uczestnicy szczytu znaleźli ów mizerny kompromis. Ale to jeszcze nie wszystko: przystali na to, że znów zobowiązania, jakie czekają UE , nie zostaną pokryte z faktycznych wpłat do unijnej kasy. Przy czym już budżet na bieżący 2013 rok jest mocno niedofinansowany, ponieważ państwa nie przelewają do unijnej kasy tyle, ile powinny. Czyli UE ciągnie za sobą ogromny deficyt, który od strony prawnej jest w ogóle niedopuszczalny.
Oczy zwrócone na parlament
Wszystkie oczy skierowane są teraz na Parlament Europejski. Po raz pierwszy w historii wieloletnich ram finansowych, jak oficjalnie nazywa się siedmioletnie budżety, muszą zostać one zatwierdzone przez Europarlament. Jego przewodniczący Martin Schulz już dał jasno do zrozumienia, że nie ma co liczyć na to, że parlament taki budżet gładko przełknie. Jak do tej pory znaczna większość europosłów z prawie wszystkich partii domaga się znacznych cięć budżetowych i nie przystanie na pogłębianie deficytu, które miałoby miejsce za sprawą takiego budżetu. Parlament ma prawdziwego tuza w ręku: bez takiego kompromisowego budżetu w mocy utrzymany będzie budżet 2013, i to nawet z wyrównaniem inflacji. Wtedy nie byłoby żadnych cięć. Dla państw członkowskich jest to poważnym bodźcem, by wyjść parlamentowi naprzeciw. Mogłoby to odbyć się na drodze wprowadzenia pewnych elastycznych elementów, tak że środki mogłyby być przesuwane pomiędzy różnymi latami i dziedzinami. Z drugiej strony eurodeputowani stoją pod presją, by po wypracowanym z takim mozołem przez Radę Europejską kompromisie nie stać się nagle zawalidrogami. Najbliższe tygodnie pokażą, kto wygra tę batalię o władzę i jakie następstwa będzie to miało dla UE.
Christoph Hasselbach / tłum. Małgorzata Matzke
red.odp.: Elżbieta Stasik