Ekspert: Chiny czeka nowa rewolucja
9 sierpnia 2014Zrównoważony rozwój, nakręcenie konsumpcji wewnętrznej, stworzenie klasy średniej, zbudowanie zielonej gospodarki i innowacje to zdaniem polskiego politologa, sinologa i dyplomaty, profesora Bogdana Góralczyka, pięć wielkich wyzwań stojących dziś przed Chinami. I Chiny muszą je podjąć, i to już w najbliższym czasie, gdyż kończą się proste rezerwy rozwoju, dzięki którymi Państwo Środka stało się w ostatnim czasie drugą gospodarką świata.
Aureliusz Pędziwol: Panie Profesorze, jak to się stało, że Chiny w tak krótkim czasie osiągnęły tak wiele?
Bogdan Góralczyk: Chińczycy zaskoczyli świat i samych siebie, bo nikt nie przewidywał, że w ciągu 35 lat mogą stać się autorami największego sukcesu gospodarczego w dziejach ludzkości. To oczywiście zmieniło także globalną politykę, bo kraj ten wyrósł już na drugą gospodarkę świata, a wkrótce może wyprzedzić także Stany Zjednoczone i stać się numerem jeden. Model, który Chiny zastosowały, zmieniał się oczywiście w poszczególnych dekadach, ale pewne cechy pozostały wspólne.
Co było najważniejsze?
Położenie nacisku na wzrost gospodarczy, nie zważając na koszty społeczne i skutki uboczne. A gwarantują go dwa mechanizmy. Pierwszy to eksport, czego byliśmy i jesteśmy świadkami, bo chińskie towary są wszędzie. Drugi zaś to niewolnicza wręcz praca ponad 800 milionów chińskich chłopów. Chiny po prostu skorzystały z ogromnych rezerw pracy, którymi dysponowały.
I to wystarczyło?
Chiny reformują się już od 1978 roku. Ale kiedy rozsypał się Związek Radziecki, dokonały głębokiej korekty. Zaczęły szukać wzorców w Singapurze i otworzyły się na świat. A jednocześnie otworzyły swój miliardowy rynek. W ten sposób zachodni inwestorzy stali się kolejnym filarem chińskiej historii sukcesu.
Te możliwości jednak podobno się już kończą.
Ten model funkcjonował gorzej lub lepiej, z reguły jednak dobrze, do 2010 roku. Ale już pod koniec pierwszej dekady XXI wieku były widoczne bardzo wyraźne skutki uboczne.
A konkretnie?
Po pierwsze, doszło do tak niemiłosiernego społecznego rozwarstwienia, że jego najlepszy wskaźnik – współczynnik Giniego – jest dziś w komunistycznych z nazwy Chinach wyższy niż w Stanach Zjednoczonych. Po drugie, doszło do ogromnej dywersyfikacji geograficznej. Z jednej strony bardzo bogate Szanghaj, porty i wybrzeże, z drugiej zaś realia tzw. Trzeciego Świata w chińskim interiorze. Trzecim skutkiem bezwzględnego postawienia na wzrost jest potworne zniszczenie środowiska na zupełnie niebywałą, katastrofalną skalę.
A do tego wszystkiego Chiny wprowadziły już w 1979 roku politykę jednego dziecka – bardzo kontrowersyjną z naszego punktu widzenia, ale skuteczną ekonomicznie. Dziś jednak jej efektem jest gwałtowne starzenie się chińskiego społeczeństwa.
I co teraz?
Te wszystkie elementy plus korupcja, która przy zwiększonych środkach i możliwościach gwałtownie rośnie, spowodowały, że chińscy eksperci już mniej więcej od kilku lat zaczęli kreować nowe scenariusze dla Chin. Jedną z takich wizji jest Zhongguo Meng – chiński sen, który ma być odpowiedzią na sen amerykański. Ale to jest bujanie w obłokach.
Najbardziej praktyczni i pragmatyczni eksperci przygotowali nowy model rozwojowy. Zaprezentowali go nowemu kierownictwu, które doszło do władzy w 2012 i 2013 roku, przewodniczącemu Chińskiej Republiki Ludowej Xi Jinpingowi i premierowi Li Keqiangowi.
Czy to oznacza, że Chiny czeka kolejna rewolucja?
Tak, dla mnie jest to zdecydowanie rewolucja, ponieważ przynosi generalną zmianę azymutów rozwojowych. Poprzedni model groził potężnym społecznym wybuchem. Ja byłem w Chinach w 1989 roku. I byłem tam parę miesięcy temu. Odniosłem wrażenie, że to jest to samo, co było przed studenckim protestem na placu Tian'anmen, tylko na o wiele większą skalę.
Chińczycy sobie to uświadomili i dlatego teraz proponują zamiast wysokiego wzrostu nade wszystko – wzrost zrównoważony. Zapowiadają, że będą zwracać uwagę i na dysproporcje, i na koszty uboczne, o których mówiłem.
I teraz będą wyrównywać te różnice?
Tak, zarówno regionalne, jak i pomiędzy różnymi warstwami społecznymi.
W jaki sposób?
Poprzednio postawiono na eksport, ale rynki częściowo nasyciły się już chińskim towarem. Poza tym Chiny chcą teraz eksportować nie tylko swoje produkty, ale także swój kapitał – i to jest już zupełnie nowa jakość. Postanowiono więc, że nie eksport, jak dotychczas, lecz konsumpcja wewnętrzna będzie główną siłą napędową modelu rozwojowego. Bo jest bardziej stabilna, a tym samym podnosi stabilność kraju.
Żeby jednak mieć konsumpcję, trzeba mieć najpierw konsumenta. Dlatego też trzecim azymutem tego nowego modelu jest zbudowanie klasy średniej, której w Chinach nie było. Najpierw było bowiem społeczeństwo rozwijające się, Trzeci Świat, komunistyczna urawniłowka. Potem otworzyły się kominy dochodowe. Niektórzy obywatele Chin są już miliarderami na liście magazynu Forbes. Ale społeczeństwo pozostało biedne.
Przecież jednym z największych osiągnięć Chin było zlikwidowanie biedy, czyż nie?
To prawda, 200, a niektórzy mówią, że nawet 400 milionów ludzi wyciągnięto spod tego, co się nazywa poverty lines, czyli z dochodów poniżej dwóch dolarów dziennie. I to był niebywały sukces.
Ale im tylko pozwolono żyć za te dwa dolary dziennie. Ten nowy program ma zaś na celu coś zupełnie innego – zbudowanie klasy średniej, z zarobkami w wysokości kilkunastu, może nawet 20 tysięcy dolarów rocznie. A to jest już zupełnie inna jakość.
Jak Chiny zamierzają to zrobić?
Władze już zapowiedziały, że o ile dotychczas walczyły, żeby państwo było silne i bogate, to teraz ma to odczuć także obywatel. W latach 2012-2020 dochody indywidualne każdego Chińczyka mają wzrosnąć dwukrotnie.
Za tym idą ostatnie dwa kluczowe elementy tego modelu: zielona gospodarka, jako odpowiedź na zniszczone środowisko naturalne, oraz innowacje. Chiny chcą stać się społeczeństwem innowacyjnym i to właśnie będzie ta rewolucja, bo innowacje wymagają kreatywnego myślenia. Tymczasem szkolnictwo chińskiego oparte jest na wkuwanie wszystkiego na pamięć…
…natomiast rozwój przemysłu polega na kopiowaniu cudzych pomysłów.
…na kopiowaniu i podróbkach.
Czyli widzimy, że Chiny przechodzą z ilości w jakość, a to nigdy i nigdzie nie było łatwe. Szczególnie trudne będzie zaś w tak dużym organiźmie.
A co z demokracją?
Nikt o tym nie mówi. Obecne kierownictwo jest wyjątkowo konserwatywne. W siedmioosobowym komitecie stałym Biura Politycznego są pragmatycy i technokraci, ale nie ma żadnego demokraty.
Poza tym oni stawiają na singapurski model dominującej partii. Tyle tylko, że się modelu singapurskiego nie da się tak łatwo zbudować w Chinach. Bo Chiny mają doświadczenie komunizmu, podczas gdy Singapur go nie ma. Jeszcze ważniejszy jest jednak fakt, że Singapur powstał z kolonii brytyjskiej i ma poczucie rule of law – państwa prawa. A w Chinach partia nadal jest ponad prawem. I jak tę kwadraturę koła rozwiązać? Sam jestem ciekaw.
A jak chińskie społeczeństwo zapatruje się na demokrację? Przecież właśnie tego chcieli studenci na placu Tian'anmen w 1989 roku.
Społeczeństwo się bardzo zmieniło. W 1989 roku byłem na Tian’anmen, nawet książkę o tym napisałem. Ówczesna chińska młodzież była skierowana na Zachód i tam szukała rozwiązań. Dzisiejsza jest bardzo antyamerykańska i bardzo nacjonalistyczna, jeśli nawet nie szowinistyczna – co wyraźnie widać na chińskich blogach i mediach społecznościowych. Uważa, że rozwiązaniem jest powrót do źródeł chińskiej cywilizacji, a nie poszukiwanie wzorów na Zachodzie. Tym bardziej, że po 2008 roku Zachód zazgrzytał, zaskrzypiał i wpadł w kryzys.
Czyli Chiny będą czymś innym niż cała reszta świata?
Zawsze były, zawsze będą.
Rozmowę prowadził Aureliusz Pędziwol
Politolog i sinolog Bogdan Góralczyk, obecnie profesor Centrum Europejskiego Uniwersytetu Warszawskiego, był od 2003 do 2008 roku ambasadorem Polski w Tajlandii, Mjanmarze i na Filipinach. Przedtem pracował przez siedem lat, od 1991 do 1998 roku, w ambasadzie RP w Budapeszcie. Jest też autorem i współautorem książek o Chinach, Azji Południowo-Wschodniej i Węgrzech.