"Dżungla" w Calais likwidowana na raty
26 lutego 2016„Dżungla”, jak nazywa się dzikie obozowisko w Calais, rujnuje reputację Francji i wywołuje polityczne utarczki. Obecnie przystąpiono więc do likwidacji tego kompromitującego miejsca.
Sędzia Valerie Quemener we wtorek rano (23.02.2016) jeszcze osobiście udała się na miejsce, by przekonać się, jaka sytuacja panuje w tym obozowisku zbudowanym na dziko przez imigrantów, którzy wyczekiwali tam na możliwość przedarcia się do Wielkiej Brytanii. Przyłączyła się do niej grupa ciekawskich młodych ludzi, pokazujących jej, jakie warunki faktycznie panują w „dżungli”. Kilka organizacji pozarządowych wniosło skargę i próbowało udaremnić zarządzoną przez urzędy likwidację obozu. Lecz skarga NGO nic nie dała. Likwidacja jest uzasadniona, uznała sędzia, ze względu na fatalne warunki higieniczne, brak bezpieczeństwa i przemoc.
Obóz nie będzie jednak przez policję likwidowany siłą, tylko ma być rozbierany stopniowo przez miesiąc. Tylko dokąd mają się udać jego mieszkańcy?
Francuskie MSW zarządziło, że migranci mają zostać ulokowani w innych placówkach. Organizacje pomocowe twierdzą jednak, że w całej Francji nie ma dość miejsc na zakwaterowanie 3 tys. imigrantów z Calais. Podejrzewają, że urzędy chcą tylko uspokoić mieszkańców miasta i zakończyć bezustanny kryzys, jaki wywoływał dziki obóz.
Symbol fiaska pracy rządu
W ostatnich miesiącach w miejsce namiotów stanęły prowizoryczne budy zbudowane z desek i plastikowych plandek. Były one lepszym schronieniem przed zimową aurą na wybrzeżu Francji. Ale po kilku dniach deszczu cały obóz zamienił się w grzęzawisko. Droga między budami była istnym slalomem między głębokimi kałużami wody.
W takich warunkach mieszkało kilka tysięcy ludzi: Afgańczyków, Południowych Sudańczyków, Erytrejczyków i innych mieszkańców Afryki wraz z Syryjczykami, Irańczykami i Irakijczykami.
Urządzili sobie tutaj prowizorycznie życie: ze starych beczek zrobili piecyki, na kamieniach gotowali coś do jedzenia.
W obozie była tylko jedna organizacja pomocowa, która raz dziennie wydawała posiłki. W krzakach walały się śmieci, bo co prawda publiczne służby oczyszczania miasta przyjeżdżają także i tu, ale mieszkańcy obozu nie zorganizowali się na tyle, by zadbać o czystość. Nocami wciąż dochodzi do bijatyk i kradzieży. Między szałasami są co prawda chemiczne toalety, które władze miejskie musiały ustawić po orzeczeniu sądu z listopada ub.r., piętnującym nieludzkie warunki życia w obozie. Wszędzie unosi się jednak odór, bo toalety nie są opróżniane, a sam obóz nie ma kanalizacji.
Dla rządu w Paryżu to kompromitująca Francję sytuacja.
Dobrowolne przesiedlenia
- Nie będzie żadnej pokazowej akcji policji - zapewnia rzecznik francuskiego MSW ekipy telewizyjne, który chciały kręcić dokumentację likwidacji obozu.
- Nikt nie chce przepędzić mieszkających tu ludzi. Ale widzicie sami, jak to wygląda -pokazuje Pierre-Henry Bourget, wskazując na „dżunglę” - Zdecydowaliśmy się przenieść tych ludzi ze względów humanitarnych – zapewnia.
Władze stawiają przy tym przede wszystkim na perswazję. Migranci mają albo dostać miejsce w nowej wiosce kontenerowej, która powstała w styczniu na uprzątniętym kawałku „dżungli”, albo zostaną im przydzielone inne kwatery gdzieś we Francji. To natrafia jednak na lokalne protesty. NGO krytykują, że w całym kraju nie ma dość miejsc, by rozlokować 3 tys. pozostałych tu jeszcze mieszkańców dzikiego obozowiska.
Trzyosobowe grupki: dwóch pracowników magistratu i tłumacz chodzą po obozie i starają się przekonać imigrantów do opuszczenia „dżungli”. Pokazują im na mapie Francji, gdzie leży Lyon albo Tours, dokąd mogą się przenieść. O reakcję nagabywanych migrantów jest trudno: większość z nich milczy ze skamieniałą twarzą.
Nikt nie ufa urzędom
- Dlaczego nie chcecie iść do wioski kontenerów? Tam co prawda nie jest ładnie, ale jest cieplej i sucho - pytam grupę Sudańczyków.
- Dlaczego nie chcecie przenieść się na południe Francji, gdzie jest znacznie lepsza pogoda? Ale młodzi mężczyźni śmieją się tylko i wyjaśniają, że w kontenerach muszą przy wejściu oddawać odciski palców.
- Wtedy jesteśmy na zawsze zidentyfikowani. A kiedy Francuzi podadzą te dane dalej, nigdy nie otrzymamy od Brytyjczyków żadnych papierów – wyjaśniają. Wciąż wierzą jeszcze, że mają szansę na życie w Wielkiej Brytanii, nawet jeżeli powinno było już do nich dotrzeć, że Londyn nie przyjmuje żadnych imigrantów.
- Oni nie chcą przyjąć tego do wiadomości - mówi po cichu jeden ze starszych. To nadzieja trzyma ich przy życiu.
Prawdą jest bowiem, że obecnie właściwie niemożliwością jest przedostanie się do Wielkiej Brytanii promem albo pociągiem. Podwyższono i podwojono ogrodzenia, Eurotunel ma szczególną ochronę. Nielegalna przeprawa przez kanał La Manche możliwa jest tylko przy pomocy przemytników, ale ci domagają się tymczasem 5 tys. euro za osobę - opowiada się w obozie.
Przemytnicy przerzucili swoją działalność w dużym stopniu do dzikiego obozowiska w sąsiedniej Dunkierce albo do belgijskiego Zeebrugge dalej na wschód. Z tego względu belgijskie władze na drogach wzdłuż wybrzeża wprowadziły teraz kontrole graniczne, obawiając się, że wygnani z „dżungli” migranci będą próbowali w belgijskich portach dostać się na promy zawijające na przykład do angielskiego Hull.
Co będzie z mieszkańcami "dżungli"?
Afgańczyk Hussain z regionu Laghman dobrowolnie przeprowadził się z „dżungli” do jednego z rodzinnych kontenerów w nowej wiosce. Zbyt uciążliwe dla człowieka w jego wieku były warunki życia w obozowisku. Jest on ojcem wielodzietnej rodziny, której już przed dwoma laty udało się dotrzeć do Londynu. Jest tam już trzech synów, dwie synowe i wszystkie wnuki.
- Ze mną jest tylko moja najmłodsza córka - wyjaśnia. Ale wątpliwe jest, czy kiedykolwiek uda mu się dotrzeć do rodziny. Brytyjskie władze tylko sporadycznie uznają prawo do łączenia rodzin. W tej sytuacji może pomóc tylko orzeczenie sądu. Hussain nie chce jednak ani składać wniosku o azyl, ani nie chce przenieść się gdzie indziej we Francji.
- Chcę być z rodziną. Jestem już w podeszłym wieku - mówi.
W podobnej sytuacji jest jeszcze wielu innych, którzy wyczekują w „dżungli” w Calais, bo mają rodziny w Anglii. Także kilkuset nieletnich młodocianych próbuje przedrzeć się do swoich rodzin. Wszyscy utknęli na francusko-belgijskim wybrzeżu i będą czekać na swoją szansę. W najgorszym przypadku będą przenosić się z jednego dzikiego obozu do drugiego.
Barbara Wesel / Małgorzata Matzke