Berlin szuka następców Tornado
14 stycznia 2020Gigantyczna hala na terenie warsztatów Airbusa w Manching pod Monachium. Za bramą wejściową stalowa szafka, w której goście muszą zamykać swoje telefony. Wszystko bowiem, co znajduje się za następnymi drzwiami, jest objęte ścisłą tajemnicą – i imponujące. Mechanicy pracują przy jednocześnie 20 maszynach Luftwaffe: powietrze jest przesycone odorem paliwa, czerwone linie na podłodze wyznaczają obszar, na który wstęp mają tylko wyspecjalizowani pracownicy.
Te maszyny to myśliwce Tornado, poddawane przeglądom technicznych i naprawom przez koncern lotniczo-zbrojeniowy „Airbus Defence and Space”. W niektórych został usunięty szary lakier, by lepiej dostrzec wymiar szkód, w innych odkryte kadłuby dają wgląd na kłębowisko kabli. – Każdy samolot jest tutaj przeciętnie przez 350 dni – mówi Katharina Semmler-Schuler, szefowa działu technicznego koncernu.
Przestarzała flota
Jednym z powodów tak przeciągających się przeglądów technicznych jest brak części zamiennych do przestarzałych maszyn. Niektóre muszą zostać specjalnie wykonane. Albo pracownicy Airbusa korzystają z wypróbowanej metody: wymontowują części z samolotów, które właśnie trafiają do warsztatów i instalują je w Tornado, które mają wkrótce opuścić halę. – Jakoś sobie radzimy, ale z biegiem czasu jest coraz trudniej – przyznaje Semmler-Schuler. Naprawy są też coraz droższe. Jak wynika z poufnego dokumentu ministerstwa obrony, tylko koszty przeglądów technicznych Tornado za rok 2019 wyniosą przypuszczalnie ponad 600 mln euro.
Relikt minionej epoki
Tornado jest oldtimerem wśród myśliwców: zbudowany w latach 80. XX wieku i słynny ze swoich zdolności do szybkiego lotu na ekstremalnie niskim pułapie jest dzisiaj przestarzałym modelem. Z imponującej niegdyś floty Bundeswehry liczącej 350 samolotów zostało dzisiaj już tylko 85. Pozostałe są stopniowo wycofywane ze służby i wykorzystywane ewentualnie za magazyn części zamiennych.
Mimo tak ogromnego nakładu czasu i pieniędzy samoloty mają być w użytku do co najmniej 2025 roku. Powód – tylko one są w stanie dostarczyć do celu składowane w Niemczech amerykańskie bomby atomowe. Dlatego Tornado zostały wyposażone i dopuszczone do eksploatacji przez rząd USA – jako jedyne myśliwsko-bombowe odrzutowce niemieckiej Luftwaffe.
Amerykańskie bomby atomowe w Niemczech
„Współdzieleniem broni jądrowej“ nazywa się w ramach Sojuszu model polityki odstraszania, do którego zobowiązały się Niemcy, podobnie jak Włochy, Belgia i Holandia. Wszystkie te państwa składują na swoim terenie amerykańskie bomby atomowe i „dzielą” to zadanie z USA: przy tym z tychże państw (a nie z USA) pochodzą też samoloty bojowe i ich załogi, które w kryzysowej sytuacji dostarczą bomby do celu i je zrzucą.
Raz w roku w ramach NATO-wskich manewrów Steadfast Noon Bundeswehra ćwiczy potencjalne użycie amerykańskich bomb jądrowych, z których 15 do 20 jest składowanych w bazie lotniczej Buechel w Nadrenii-Palatynacie. Ćwiczenia prowadzone są wprawdzie z atrapami bomb, ale z użyciem niemieckich samolotów i niemiecką obsadą. Oficjalnie rząd w Berlinie nigdy nie potwierdził istnienia w Buechel bomb atomowych – temat jest tajemnicą państwową.
Frustracja w Luftwaffe
Bez myśliwców Tornado Niemcy nie mogłyby spełnić swoich zobowiązań wobec Sojuszu. Właśnie to stawia rząd federalny w niezręcznej sytuacji: nowe myśliwsko-bombowe odrzutowce, które mogłyby przejąć nuklearną rolę Tornado, nie są nawet jeszcze zamówione. I bez względu na to, jakie samoloty staną się następcami Tornado, ich produkcja i dostawa będzie trwała latami.
Tymczasem czas goni. Bundeswehra nie ujawnia dokładnych liczb, ale wiadomo, że tylko niewielka liczba Tornado jest gotowa do użycia. Z 45 samolotów jego eskadry, jest to najwyżej osiem do dwunastu samolotów – powiedział DW jeden z pilotów. Pozostałe przechodzą właśnie przegląd techniczny albo są w remoncie. – Chętnie mielibyśmy znowu samolot, który funkcjonuje. Czas goni! – dodaje pilot.
Boeing czy Airbus?
Berlin tak się nie spieszy. Od chwili objęcia niespełna dwa lata temu rządu przez koalicję CDU/CSU i SPD, ministerstwo obrony z teutońską skrupulatnością bada „następcę Tornado”. Obecnie kandydatami są: amerykański Boeing F/A-18 lub Euromyśliwiec Tajfun koncernu Airbus Defence and Space. Bundeswehra posiada już 138 sztuk tego ostatniego, ale bez zdolności przenoszenia broni jądrowej.
Eurofighter jest europejską konstrukcją z dużym udziałem Niemiec. Samolot jest budowany tam, gdzie przeglądom technicznym poddawane są także Tornado – w zakładach Airbusa w Manching pod Monachium. Jednym z 5 tys. pracowników jest mechanik Tobias Weber, który angażuje się także w radzie zakładowej. Nie może zrozumieć, dlaczego rząd federalny chce kupić amerykański samolot, skoro ma pod ręką europejski model. Kiedy usłyszał, że Berlin rozważa kupno amerykańskich maszyn, „myślał, że to jakiś żart”.
Także wiceszef Airbusa Wolfgang Gammel nie rozumie, dlaczego rząd federalny chce robić miliardowe zakupy w USA. – Dopóki możemy zaoferować europejską alternatywę, powinniśmy pozostać europejscy – argumentuje Gammel. Euromyśliwiec Tajfun może przejąć nuklearną rolę Tornado równie dobrze jak amerykański samolot.
Suwerenność Europy w sektorze obronnym
Co zatem przemawia przeciwko Eurofighterowi, z udziałem czołowych technologii niemieckich firm zbrojeniowych i który ponadto jest wizytówką europejskiej współpracy w sektorze zbrojeniowym i obronnym? W jego produkcję zaangażowane są cztery europejskie kraje: Niemcy, Hiszpania, Włochy i Wielka Brytania.
Minęły czasy, w których „całkowicie można było polegać na innych”, stwierdziła w maju 2017 r. kanclerz Angela Merkel, zaledwie kilka miesięcy po objęciu w USA rządów przez prezydenta Donalda Trumpa. Merkel apelowała, by przyszłe projekty zbrojeniowe były silniej ukierunkowane na Europę. Niemcy wspólnie z Francją zaczęły pracę nad rozwojem europejskiego myśliwca przyszłości FCAS (Future Combat Air System). Planowany był nowoczesny, wielozadaniowy samolot bojowy. Nowe technologie na jego potrzeby mogłyby zostać rozwinięte i przetestowane najpierw na Eurofighterze.
Krytyka z Paryża
Francuski rząd zareagował z oburzeniem, kiedy usłyszał o rozważaniach Berlina, by równolegle do rozwoju myśliwca FCAS kupić samoloty w USA, choćby myśliwce F-35 amerykańskiego giganta zbrojeniowego Lockheed Martin, obecnie najbardziej nowoczesne myśliwce na świecie. Paryż obawiał się, że kupno drogich F-35 może wyhamować projekt FCAS i pozbawić go pieniędzy. Rząd Francji miał wręcz grozić Niemcom, że wyrzuci je z udziału we wspólnym projekcie, jeżeli kupią F-35. Faworyzowany przez wielu generałów Luftwaffe myśliwiec F-35 wypadł z wyścigu.
„Pozwoliliśmy dać się szantażować Francuzom”, krytykuje poseł do Bundestagu, ekspert ds. obrony, który niezmiennie uważa, że F-35 byłby najlepszą opcją. Zdecydowali się na niego NATO-wscy partnerzy: Włochy, Belgia i Holandia, którzy także mają na swoim terytorium amerykańskie bomby atomowe. Zaletą ich decyzji jest to, że USA uznały już ten model jako „nadający się do przenoszenia głowic jądrowych”. „Inni mają nowoczesny autobus, my dyliżans pocztowy” – skarży się polityk chadecji z myślą o przestarzałych Tornado Bundeswehry. I prosi, by nie podawać jego nazwiska.
„Wypróbowany system”
Po oficjalnym pożegnaniu się Berlina z F-35, ministerstwo obrony rozważa teraz kupno nieco skromniejszego amerykańskiego myśliwca F/A-18 koncernu Boeinga. Jak ma argumentować Berlin, F/A-18 jest „wypróbowanym systemem, gotowym do akcji”, zatem niejako zakupem gotowego produktu. Do strategicznej koncepcji rządu Niemiec pasuje też wyposażenie myśliwców w systemy zakłócające pracę systemów przeciwnika, takich jak radary. Niewiele krajów jest w stanie zaoferować te zdolności w międzynarodowych operacjach. Eurofighter musiałby zostać jeszcze wyposażony w takie systemy. Ponadto niemiecki rząd zakłada, że władze amerykańskie będą znacznie szybciej certyfikować samolot wyprodukowany w kraju niż konkurenta z Europy.
Ale nie jest to jedyny powód, dla którego amerykańskie samoloty są w cenie. „Luftwaffe sprzecza się z Airbusem” – mówi polityk ds. obrony w Bundestagu. W przeszłości Bundeswehra była często niezadowolona z jakości produktów Airbusa, choćby nękanego awariami samolotu transportowego Airbus A400M. „Mamy problem komunikacyjny z Luftwaffe” – przyznaje także wiceszef Airbusa Wolfgang Gammel.
Szukanie kompromisu
Rząd Niemiec wmanewrował się w ślepy zaułek próbując spełnić oczekiwania wszystkich – partii koalicyjnych CDU, CSU i SPD, Luftwaffe, USA i rodzimego przemysłu zbrojeniowego. Była szefowa resortu obrony Ursula von der Leyen (CDU) odsuwała roztrzygnięcie, teraz ma to zrobić jej następczyni i zarazem przewodnicząca chadecji Annegret Kramp-Karrenbauer. W pierwszych tygodniach 2020 r. zamierza podjąć decyzję na temat miliardowej inwestycji.
Wszystko wskazuje na kompromis: F/A-18 do roli nuklearnego nośnika i Eurofighter do innych zadań Luftwaffe. Mowa jest o zakupie każdorazowo 40 sztuk za cenę co najmniej 10 mld euro. Ale także to rozwiązanie ma haczyk: wielu członków mniejszej partii koalicyjnej SPD krytycznie postrzega stałą obecność amerykańskich bomb atomowych w Niemczech, a tym samym kupno drogich amerykańskich myśliwców, które mogą dostarczyć te bomby do celu. Zaostrzenie się konfliktu w Iraku pokazuje, jak problematyczne jest stacjonowanie amerykańskiej broni atomowej w Niemczech – powiedział na początku stycznia nowy szef SPD Norbert Walter-Borjans.
Horrendalne koszty
Znawcy materii uważają dlatego, że ministerstwo obrony rozpocznie rozmowy z producentami i tak długo będzie przeciągało zawarcie umów, aż skończą się i tak kontrowersyjne rządy wielkiej koalicji. Dla Tornado mogłoby to oznaczać, że będą musiały latać jeszcze dłużej, niż ich planowany na rok 2025 koniec kariery. Za podjętą zbyt późno decyzję o ich następcach zapłacą niemieccy podatnicy. Według obliczeń Bundestagu utrzymywanie przestarzałej floty do 2030 r. może pochłonąć horrendalną sumę 13 mld euro.