1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

Starski: artyści jeszcze panują nad filmem, nie maszyny

22 września 2024

Scenografia to kwestia wyobraźni, ktoś musi to wymyślić. Chyba, że sztuczna inteligencja stanie się bardziej twórcza niż ludzki umysł – mówi DW scenograf, laureat Oscara, Allan Starski*.

https://p.dw.com/p/4kvaP
Scenograf Allan Starski
Scenograf Allan Starski Zdjęcie: Michal Fludra/ZUMA Press/IMAGO

DW: Jest pan w branży od ponad 50 lat. Jak w ciągu tych pięciu dekad zmieniała się praca scenografa?

Allan Starski: - To dość zabawne, ale uważam, że sama praca scenografa, a przynajmniej ta twórcza część tej pracy, się nie zmieniła. Scenograf  musi być tym człowiekiem, który rozumie kino, rozumie reżysera, z którym chce pracować. Ma pomysły na film i potrafi tymi pomysłami zainteresować producenta, ale co najważniejsze reżysera i operatora, a do tego potrafi pracować kolektywnie. Oczywiście  zmieniają się narzędzia, ale to jest sprawą drugoplanową. Dopóki to są tylko narzędzia, dopóki SGI, grafika komputerowa, czy obraz wygenerowany cyfrowo, jest tylko tłem, czy dodatkiem, czyli wzbogaca scenografię, to ja to akceptuję. Natomiast powstają już duże filmy, jak filmy Marvela, będące w pewnym sensie realizacją komiksu, gdzie komputer odgrywa olbrzymią rolę. Komputer generuje tam światy, które są obce wszystkim kulturom, są zaprzeczeniem filmu realistycznego. To już zupełnie inna ścieżka scenografii i myślę, że takie filmy, będące filmami coraz bardziej komputerowymi, będą następnym krokiem. Już zresztą są reklamy z aktorami tworzonymi komputerowo.

Czy wobec tego zawód scenografa może wyginąć?

- Myślę, że nie, bo to jest kwestia wyobraźni, ktoś musi to jednak wymyślić. A tylko forma realizacji się zmienia. Artyści zawsze będą potrzebni. Chyba, że sztuczna inteligencja stanie się na tyle twórcza, że będzie bardziej twórcza niż umysł ludzki. Mam nadzieję, że tych czasów nie dożyję, ale w tej chwili to artyści nadal panują, a nie maszyny.

Niemiec dyrektorem artystycznym filharmonii we Wrocławiu

Mamy cyfrową rewolucję, ale w ostatnich latach doszło też do wielkiej zmiany w strukturze branży filmowej. Bledną wielkie studia filmowe, a na znaczeniu zyskują nowi gracze jak Netflix. Jak zmieniło to sposób pracy?

- Nie zmieniło sposobu pracy, ale zmieniło rynek. Niedawno przygotowywałem dużą niemiecką produkcję, a udziałowcem był właśnie Netflix. I Netflix zdecydował, że realizacji jednak nie będzie, bo z badań rynkowych, na punkcie których oni mają obsesję, wyszło, że ten film nie jest dostatecznie przygodowy, a za bardzo artystyczny i nie będzie miał odpowiedniej widowni. Tym samym projekt, który był już rozpoczęty, zaangażowany, został wygaszony.

Czy jest coś takiego jak polska szkoła scenografii?

- Odpowiedzieć szczerze?

Bardzo proszę.

- Moim zdaniem nie. Choć kiedyś istniała. Był taki wspaniały scenograf Tadeusz Wybult i spod jego ręki wyszło paru dobrych scenografów. W moim przypadku moją szkołą była współpraca z Andrzejem Wajdą i to odcisnęło piętno na charakterze mojej twórczości scenograficznej. On miał ogromną wrażliwość plastyczną, sam robił dobre szkice, dyskutowaliśmy o filmach, które nam się wspólnie podobały i to wszystko później owocowało. Świetnie rozumiałem się także z Alanem Pakulą. Współpracowałem z Romanem Polańskim. Steven Spielberg zaangażował mnie między innymi dlatego, że widział czarno-biały film „Korczak”.

Czy są różnice między scenografią tworzoną w Polsce i Niemczech?

- Nie. Myślę, że różnica jest zawsze w skali realizacji. Filmy finansowane przez duże studia mają po prostu większe budżety, a scenograf ma większe możliwości, ma większą ekipę scenograficzną. Natomiast filmy polskie, niemieckie, francuskie, włoskie, to jest jednak trochę inny rynek, który pozwala na większą liczbę art movies, filmów artystycznych. Kiedy powstaje film finansowany przez studio amerykańskie to zawsze jest dyskusja, czy to będzie global movie, czy ten film będzie odbierany równie dobrze na rynku chińskim, indyjskim i na rynku amerykańskim. Bo skoro te duże filmy amerykańskie potrafią kosztować 250 milionów dolarów, to one muszą się zwrócić na olbrzymim rynku. A filmy europejskie, a zwłaszcza filmy pojedynczych krajów europejskich, to nie są filmy z gwiazdami znanymi na całym świecie, raczej znanymi w swoich krajach. Przez to te europejskie filmy są bardziej kameralne, a przez to i scenografia wygląda inaczej.

Czy może Pan wymienić jakiś film, który oglądając myślał pan: – O! To jest dobra robota scenograficzna!

- Filmy Ridleya Scotta to filmy, w których chce się oglądać scenografię, a to wynika też z tego, że Scott zanim został reżyserem, był scenografem i jego pierwszy film „Pojedynek” (The Duellist) to był popis dobrej scenografii. Dlatego też lubię te filmy i czekam na nowego Gladiatora, choć wiem od znajomych na planie, że scenografia komputerowa coraz bardziej wchodzi w materię filmu, a to trochę szkoda. Ale ciągle na szczęście powstaje dużo filmów, w których scenografia jest bardzo wyrazista, na przykład „Kształt Wody” (nagrodzony kilkoma Oscarami). Niedawno zachwycił mnie też film „Biedne Istoty” scenografia jest tam wykreowana, szalenie ekspresyjna i tworzy film.

Rozmawiamy w Berlinie na festiwalu film polskiego FilmPolska. Czy któryś z filmów w programie zapadł Panu w pamięć?

- Na pewno „Kos” - film, który mi się bardzo podoba, także ze względu na scenografię.

Rozmawiał Wojciech Szymański 

Allan Starski – rocznik 1943. Wybitny polski scenograf filmowy i teatralny. Laureat Oscara za scenografię do filmu „Lista Schindlera”.

„Zrabowane historie“ – wspólna akcja DW, TVP i Arolsen