ISAF w Afganistanie
8 października 2011W niespełna miesiąc po zamachach z 11 września 2001 roku USA postawiły reżimowi talibów w Kabulu ultimatum: zerwać kontakty z Al-Kaidą i wydać Osamę bin Ladena. Czas upływa, Kabul milczy. Waszyngton traci cierpliwość. 7 października prezydent George W. Bush oświadcza w Białym Domu wobec prasy, że armia USA rozpoczęła atak na obozy wojskowe Al-Kaidy i cele militarne talibów. Zapewnił, że USA są przyjacielem nie tylko Afgańczyków, ale miliarda muzułmanów na świecie. Ale USA są wrogiem tych, którzy wspierają terrorystów i wykorzystują religię w celach przestępczych.
Boom jest, stabilizacji brak
Na początku interwencji zabrakło wypracowanej koncepcji. USA i ich sojusznicy wierzyli w szybkie zwycięstwo. Międzynarodowa grupa ISAF liczyła na początku 5000 żołnierzy i operowała w Kabulu. Poza stolicą talibów ścigały specjalne jednostki, uczestniczące w operacji Enduring Freedom (OEF). W 10 lat potem siły te są zjednoczone. Tymczasem w misji afgańskiej udział bierze ponad 130 tysięcy żołnierzy z 48 państw świata. 5000 żołnierzy wysłały Niemcy. Interwencja umożliwiła milionom uchodźców powrót do kraju. Miliardy dolarów zainwestowano w budowę dróg, szkół, uczelni i szpitali. Zwłaszcza Kabul przeżywa boom budowlany. Ale do bezpieczeństwa, pokoju, stabilizacji i pojednania nadal daleka droga.
Afgańczycy popierają Zachód
Thomas Ruttig, jeden z dyrektorów Afghan Analyst Network (AAN) w Kabulu, zwraca uwagę, że Afgańczycy poparli zagraniczną interwencję przeciwko brutalnemu reżimowi talibów, islamskich fundamentalistów. Po raz pierwszy w historii Afganistanu oklaskami reagowano na operacje wojskowe. Ale tymczasem fronty w afgańskiej wojnie nie są wyraźne. Jej ofiarą pada ludność cywilna. Afganistan stanowi teatr wojenny od ponad 30 lat. Najpierw walczyli przeciwko Rosjanom, a potem ze sobą. W okresie minionej dekady nie przeprowadzono ani konsekwentnego rozbrojenia, ani też nie rozpoczęto procesu pojednania między zwaśnionymi ludami, zamieszkującymi górzysty kraj.
Wojna domowa trwa
Wojna domowa, wspomagana z zagranicy, trwa po dziś dzień. Gunter Mulack, były ambasador Niemiec w Pakistanie, zna Afganistan z niezliczonych podróży. Zdaniem Mulacka główna nauka polega na tym, że nie da się już odnieść zwycięstwa środkami wojskowymi. Dyplomata opowiada się za intensyfikacją polityki rozwojowej i oświatowej, za podjęciem próby budowy nowych elit politycznych kraju. Mulack jest dzisiaj dyrektorem Niemieckiego Instytutu Orientalnego w Berlinie. W 2009 roku był obserwatorem UE na wyborach prezydenckich w Afganistanie, co do których wiadomo, że je fałszowano ile się da, bez żadnych konsekwencji.
Politykom się nie wierzy
Europejskie państwa NATO podkreślają cywilny sukces interwencji, tymczasem Afganistan jest obozem wojskowym – zwraca uwagę Thomas Ruttig z Afghanistan Analyst Network. Obok prezydenta Hamida Karzaja i jego klanu korzyści z tej sytuacji wyciągają przede wszystkim potężni komendanci Sojuszu Północnego, który swego czasu walczył z talibami. Są oni wprawdzie sojusznikami Zachodu, ale zamieszani są w handel narkotykami i korupcję. To na ich konto idą zbrodnie, popełnione podczas walk o władzę. Nie dziwi zatem, że Afgańczycy nie darzą zaufaniem systemu politycznego – mówi Citha Maaß, ekspert ds Azji Płd. Prawo wyborcze w Afganistanie nie przyznaje żadnej roli partiom politycznym.
Niechciana wojna
Osama bin Laden nie żyje. Afganistan stracił na znaczeniu. W centrum uwagi pojawił się Pakistan, Jemen i Somalia. Tam prowadzi się walkę z terrorystami. USA i ich sojusznicy są zadłużeni i chcą wycofać się z Hindukuszu do 2014 roku. Wojna jest niepopularna, a w USA, we Francji i w Niemczech zbliżają się wybory. Tylko: kto i z kim ma prowadzić rokowania w sprawie przekazania władzy w Afganistanie? Citha Maaß i Thomas Ruttig zwracają uwagę na fakt, że Zachód nie uwzględnił w swych planach różnic strukturalnych i społecznych. W tej sytuacji zawiodło ONZ i NATO; brak organizacji, która potrafiłaby doprowadzić do wyjścia z impasu.
Islam bardziej antyzachodni
Na zmęczonym wojną Zachodzie dzisiaj za nakaz chwili uchodzą rokowania z talibami. Różne grupy fundamentalistów islamskich przeszły reorganizację w strefie przygranicznej w Pakistanie, zyskując na sile. Talibowie – uważa się – mają dziś na uwadze wyłącznie cele afgańskie, a nie globalne. Ale – przestrzega Peter Heine, islamista z berlińskiego Uniwersytetu Humboldta, wojna w Afganistanie zmobilizowała muzułmanów na całym świecie, wzmacniając wśród nich antyzachodnie postawy. Przeciętny muzułmanin uważa, że Zachód jest agresywny i forsuje swe interesy polityczne, gospodarcze i strategiczne bez względu na to, czy są słuszne, czy też nie.
Nic nie zwiastuje pokoju
A zatem – sytuacja bez wyjścia? Afganistan jest magnesem przyciągającym „rycerzy świętej wojny” z całego islamskiego świata. Ściągają oni tu z Uzbekistanu i Czeczenii, z Afryki północnej, z krajów arabskich, a także z Wielkiej Brytanii i z Niemiec. Nie zwiastuje to rychłego końca wojny. Przeciwnie – wiele wskazuje na to, że umęczony kraj nadal będzie teatrem wojny. Afgańczyków niszczyć będą bratobójcze walki, podejmowane w imię sprzecznych interesów. Dla USA Afganistan pozostanie nadal ważny jako kraj tranzytowy dla ropy i gazu. Także mocarstwa regionalne czekają na sygnał, by wejść do akcji – obok Pakistanu na swą szansę czeka znowu Rosja, a także Indie, Iran, Chiny i Turcja.
Sandra Petersmann / Andrzej Paprzyca
red. odp.: Małgorzata Matzke