Życie między prawdą a fikcją. Janosch kończy 90 lat
11 marca 2021Mówi o sobie, że nie jest ani Niemcem ani Polakiem, a już na pewno nie Górnoślązakiem. – Jestem tym, w zależności od tego, gdzie jestem – tłumaczył Janosch w filmie Wojciecha Królikowskiego „Mój Niemandsland" z 2016 roku. Od ponad czterdziestu lat żyje na Teneryfie, ale Hiszpanem też się nie czuje. Teneryfę wybrał, jak mówi, głównie ze względu na słońce i mniej biurokracji, której doświadczył w Niemczech, dokąd wyjechał z Zabrza w 1946 roku.
Autor ponad trzystu książek dla dzieci sam miał dzieciństwo, które było wszystkim innym niż sielanką. Wspomina nieustannie pijanego ojca, pradziadka, który nie zamienił z nim ani słowa i matkę, która groziła mu, że go zabije, jeśli się zmoczy, co jak mówi, zdarzało się od razu, kiedy wychodziła z domu.
Ze wczesnych lat dziecięcych pamięta odgłos przekręcanego w drzwiach klucza i strach, że już nigdy nie zobaczy matki. Kiedy wracała groziła mu znów śmiercią, jeśli nie przestanie płakać. – Ona była trochę głupia. Co to za logika? Przecież jeśli się będzie dalej biło, będzie jeszcze gorzej – pada cytat z Janoscha w filmie. Pamięta, jak biła go aż do momentu, kiedy nie mógł „złapać powietrza i oddychać”.
W filmie Królikowskiego pisarz i rysownik dodaje, że wielu jego wspomnień opiera się na opowieściach ojca, który „często kłamał” i przyznaje, że sam już nie wie, co w jego życiu było prawdą, a co kłamstwem. Na pogrzebie swoich rodziców nie był. Na postawione w filmie „Mój Niemandsland” pytanie, co czuł, kiedy dowiedział się, że nie żyją, natychmiast odpowiedział: „w zasadzie byłem zadowolony”, a o matce dodał: „przykro mi, że była takim złym człowiekiem i musiała żyć”.
Bez Zabrza nie byłby tym, kim jest
Horst Eckert, czyli Janosch, dorastał w typowym śląskim familoku w Zabrzu. Pamięta zapach czosnku i moczu, który stał w wiadrze w mieszkaniu. W jego wspomnieniach z dzieciństwa trudno doszukać się tego, czym emanują jego książki dla dzieci: ciepła, beztroski, przyjaźni, dobra i zaufania. Z Górnego Ślaska wyjechał w wieku 15 lat. Podczas podróży bydlęcym wagonem miał zachorować na tyfus, a ojciec miał próbować leczyć go bimbrem, co „ledwo przeżył”.
W rozmowie z Deutsche Welle autorka jedynej dotąd biografii o Janoszu Angela Bajorek zdradziła, że pisarz przyznał, że gdyby nie miejsce, w którym się urodził, czyli Zabrze, to nie byłby tym człowiekiem, którym teraz jest i myślałby zupełnie inaczej. Stwierdziła, że „cała twórczość Janoscha, głównie dla dorosłych, opiera się na jego wspomnieniach z dzieciństwa na Górnym Śląsku”. Bajorek jest pewnie jedyną osobą z zewnątrz, którą Janosch dopuścił tak blisko do siebie i której „udało się dotrzeć do Janoscha jako do człowieka”.
„Dla Ślązaków i tych, którzy Śląska nie rozumieją"
Co ciekawe, książki dla dzieci Janoscha popularność w Polsce zyskały dopiero w ostatnich latach, kiedy zaczęły pojawiać się ich polskie wydania. Kultową powieścią jest natomiast „Cholonek, czyli dobry Pan Bóg z gliny”, który ukazał się w latach 70-tych i od tej pory był wznawiany. Jest też wystawiany w katowickim teatrze Korez, niedaleko miejsca urodzenia Janoscha i od ponad 16 lat cieszy się ogromną popularnością. Jest spektaklem o ludziach żyjących „pomiędzy Polską a Niemcami.(…) Dla Ślązaków i tych, którzy Śląska nie rozumieją. Kij w mrowisko śląskich kompleksów, nacjonalizmów i krzywd wobec Polski i Niemiec”, jak zaznaczono w opisie sztuki.
Kilka miesięcy po premierze spektaklu, w katowickim teatrze obejrzał go Janosch . – Tłumacz mu na początku szeptał do ucha, a później Janosch machnął ręką i powiedział, że nie trzeba, bo on rozumie. Po spektaklu wyszedł na scenę wzruszony, a łzy leciały mu z oczu. Złapał nas za ręce, podnosił do góry i mówił „job twoju mać!” – przypomina sobie w rozmowie z DW Ślązak i współreżyser sztuki Robert Talarczyk. Ocenia, że popularność „Cholonka” w teatrze wynika również z tego, że „to pierwszy spektakl, który opowiada o Ślązakach z perspektywy Ślązaków.” – Założenie było takie, że wszyscy, którzy zagrają w tym spektaklu, i to może jest szowinistyczne czy nacjonalistyczne, ale musieli organicznie mieć wpojoną gwarę, nawet jeżeli nie byli Ślązakami – tłumaczy Talarczyk. Próby zaangażowania w spektakl aktorów, którzy musieli się uczyć mówić po śląsku skończyły się niepowodzeniem.
Z wypowiedzi Janoscha wynika, że wychowywał się dwujęzycznie, a jego krewni mówili po polski i po niemiecku. W filmie Królikowskiego natomiast zaznaczył, że członkowie jego rodziny między sobą mówili po polsku, a właściwie po śląsku, do niego natomiast prawie wyłącznie po niemiecku, również z obawy przed tym, że ktoś doniósłby o mówiącym po polsku dziecku na gestapo, jak powiedział w rozmowie z Gazetą Wyborczą w 2005 roku.
„Powiedz mu, że już zmarłem”
Wojciech Królikowski przyznaje, że Janosch nie był przekonany do pomysłu zrobienia o nim filmu. Autorkę biografii miał nawet poprosić o to, by przekazała, że już nie żyje. – Taki jest Janosch – mówi reżyser i podkreśla, że zawdzięcza to swojemu uporowi, że film jednak został zrealizowany. Wspomina, że pierwsze, co go zaskoczyło, to wzrost pisarza. – Nie spodziewałem się takiego wysokiego, postawnego i dziarsko trzymającego się mężczyzny, choć narzekał na swoje zdrowie i mówił, że zaraz umrze – opowiada Królikowski w rozmowie z DW.
W domu Janoscha reżyser spędził dwa dni. – Trzeciego miał nas już chyba dosyć, bo nas nie wpuścił – dodaje. W filmie Janosch zapowiedział również, że nigdy już nie wpuści ekipy telewizyjnej do swojego domu. Jeszcze w tym samym roku w rozmowie z agencją dpa zapewnił, że wciąż ma wiele pomysłów i że codziennie pracuje nad nowymi książkami. – Wygląda na to, że tak mi upłynie jeszcze kolejnych 20 lat – zanim ostatecznie będzie koniec – podsumował i przyznał, że swoją twórczością stara się „podarować ludziom trochę szczęścia i beztroski, tego, czym cieszymy się tylko w dzieciństwie”. Jemu nie było to dane.